Tydzień temu dotarłem do Kasserine. Jest to 150 tysięczne miasto położone na algierskim pograniczu, w górach Atlas, u podnóża najwyższego szczytu Tunezji - Jebel Chambi (1544 mnpm), na półpustynnej wyżynie porośniętej kaktusami.
Jest to właściwie oaza rozkwitła uprawami i pastwiskami zasilanymi wodami krzyżujących się tutaj kilku strumieni, okresowo wzbierających w skalistych kanionach, którymi płyną.
Ważną uprawą jest naturalnie rosnąca trawa alfa-alfa (esparto), tradycyjnie wykorzystywana do wyplatania różnorodnych przedmiotów użytkowych i dekoracyjnych. Ze względu na te warunki okolica zawsze była podbijana przez kolejne fale osadników. Pozostałością Rzymian są pomniki i ruiny. W 1943 górska przełęcz w okolicy Kasserine stała się areną krwawej bitwy między oddziałami amerykańskimi i nazistów pod dowództwem Rommela, w której głównie Amerykanie ponieśli dotkliwe straty.
Mieszkańcy Kasserine słyną z niepokornego ducha, zawsze najdłużej broniąc i najwcześniej żądając wolności i niepodległości. Często taką postawą psując interesy polityczne i ekonomiczne kompromisowo układane przez polityków i posiadaczy w stolicy - Tunisie, czy wygodnych miastach wybrzeża. Dlatego też, pomimo potencjału przyrodniczego i ludzkiego, Kasserine jest zacofane w rozwoju gospodarczym, z braku inwestycji, wizji na przyszłość i zainteresowania władz centralnych. Obecnie działa tutaj tylko jedna większa firma - fabryka najwyższej klasy papieru, produkowanego z trawy alfa-alfa, wykorzystywanego ze względu na gładkość i wytrzymałość do druków okolicznościowych, ekskluzywnych publikacji książkowych czy też banknotów.
Ogranicza ona jednak produkcję i zatrudnienie. Tak opisują sytuację swoją i miasta sami mieszkańcy, którzy opowiedzieli mi o dramatycznych wydarzeniach mających tu miejsce w okresie ostatnich trzech lat, o czym napiszę w kolejnej części relacji.
Ogranicza ona jednak produkcję i zatrudnienie. Tak opisują sytuację swoją i miasta sami mieszkańcy, którzy opowiedzieli mi o dramatycznych wydarzeniach mających tu miejsce w okresie ostatnich trzech lat, o czym napiszę w kolejnej części relacji.
Wojciech Olchowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz