TRANSLATOR

Era zmoka / „Hobbit: Pustkowie Smauga”, Peter Jackson, 2013


Zmok — zmoczony smok (patrz: Smok), wg. Stanisław Lem, "Wizja lokalna".

„Hobbit: Pustkowie Smauga” to niestety zmok, a nie straszny smok.


Wybrałem się na ten film z trzech powodów:
-  ekranizacja klasycznej (i ukochanej) lektury z dzieciństwa "Hobbit czyli tam i z powrotem" J. R. R. Tolkiena,
- możliwość obejrzenia filmu w nowej technologii, podwojonej ilości klatek - 48 kl/s, poprawiającą płynność obrazu, nawet w technologii 3D, takie projekcje oferuje obecnie nowe Multikino w Lublinie,
- byłem umiarkowanie zadowolony po obejrzeniu rok temu pierwszej części "Hobbit: Niezwykła podróż", przyjemne wrażenie zrobiła na mnie lżejsza stylistyka, bardziej bajowa niż w cyklu ekranizacji "Władcy pierścieni".

Wiedziałem, że rozciągnięcie książeczki dla dzieci na trzy duże filmy oznacza wiele zmian w historii, a nawet pojawienie się nie istniejących w oryginale postaci i wątków. Czytałem również, że nowa technologia 48 kl/s powoduje wrażenie "teatru telewizji", odbiera specyficznie filmowe wrażenia skoków kadru przy dynamicznych scenach akcji.

Niestety to nie te cechy powodują, że wynudziłem się na najnowszym "Hobbicie". Podwyższona jakość obrazu obnażyła banalność wizji plastycznej filmu, rodem z gry wideo (w końcu to ta sama technologia). Długość filmu i rozciągnięcie istotnych wydarzeń na zbyt duży czas spowodowały męczące dłużyzny wypełnione rąbaniną i efekciarstwem komputerowym. Aktorzy obecni są realnie na ekranie może przez połowę czasu, reszta to ich "figurki", kiedy są prawdziwi to niestety zagubieni w pustym studiu dopiero później zastępowanym wizualizacjami. Nie wiedzą gdzie są, co grają i jaki to ma sens, czy dramaturgię. Pokaz możliwości technicznych zastąpił magię opowiadania historii prawdziwym językiem filmowym.

Gwoździem do trumny jest to jak pokazany jest smok Smaug, swoista "katastrofa nuklearna" tego świata, który jako takie zagrożenie najlepiej sprawdza się w niedopowiedzeniach i dystansie w książce, zaś w obecnej ekranizacji jest sympatycznym rozgadanym sybarytą, którego potworny żar można ostudzić z lekka go spryskując wodą. Czyli zmok, a nie smok.

TYLKO DLA CIEKAWYCH WŁASNYCH WRAŻEŃ I KOLEKCJONUJĄCYCH "TOLKIENALIA"

Wojciech Olchowski

2 komentarze: