TRANSLATOR

Bez hałasu o minionej epoce / "Ida" Pawła Pawlikowskiego

Film niezwykle wysublimowany, skupiony, dopracowany w najmniejszym szczególe, można by rzec film z duszą, przenikający ciało i umysł. Zbudowany na stylistycznych kontrastach, ale też konsekwentny w swojej artystycznej formie, stylowy i schizofreniczny, po seansie nie łatwo się od niego uwolnić.
Paweł Pawlikowski opowiada prostą, nieskomplikowaną historię. Oto sierota o imieniu – Ida (Agata Trzebuchowska), od dzieciństwa wychowana w klasztorze, tuż przed złożeniem ślubów zakonnych, dowiaduje się o swojej jedynej żyjącej krewnej, stalinowskiej sędzi, „Krwawej Wandzie” (Agata Kulesza), która, jak sama wspomina, kilka lat wcześniej bezwzględnie rozprawiała się z „wrogami ludu”. To ona zdradza prawdę o żydowskim pochodzeniu i utraconym nazwisku dziewczyny. Zabiera przyszłą zakonnicę do rodzinnej wsi, gdzie za pomocą gróźb chce dociec przyczyn śmierci i miejsca pochówku rodziny Idy Lebenstein. Odpalając papierosa za papierosem, „wyrzucając” z siebie sarkastyczne teksty, dopina swego. Tymczasem uspokojona, pokorna, skrywająca pod habitem własne ciało Ida, modli się za duszę ciotki. Banał… ale nie, to tylko złudzenie, bowiem konfrontacja dwóch różnych osobowości będących na diametralnie innych etapach życia, świętej z nieświętą, doświadczeń, zachowań, a przede wszystkim poglądów powoduje, że Ida odkrywa własną tożsamość odnajdując w sobie odwagę dokonania wyboru i przestania być marionetką w rękach nieprzewidywalnego losu.

Mnóstwo jest w filmie miejsca na własną interpretację, spostrzeżenia, osobiste emocje. Jednocześnie film przepełnia gęsta, intensywna fabuła, dopracowane w każdym detalu kadry, chwyty montażowe, sceny czy sekwencje. Jest też cisza i milczenie, jakże wymowne. Przestrzeń pozwala przemówić gestom, mimice, językowi ciała. W genialnie uchwyconych zdjęciach, portretach czuć inspiracje, zapomnianego już dzisiaj, delikatnie odstającego od aktualnych przyzwyczajeń, kina Wojciecha Jerzego Hasa, Jerzego Kawalerowicza czy fotografii Tadeusza Rolke. Oprócz precyzji reżyserskiej i operatorskiej należy też podkreślić odpowiednio dobranych aktorów, którzy nie tylko odegrali role, ale wykazując zrozumienie dla swojej postaci, stworzyli specyficzną aurę idealnie sprawdzającą się w zderzeniu z widzem. Klimat filmu oddaje również przepełniona papierosowym dymem awangardowa muzyka jazzowa Johna Coltrane’a. Momentami spokojna i liryczna, momentami głośna z ogromną dawką emocji i ekspresji, pokazująca raz łagodną raz mocną stronę saksofonisty (Dawid Ogrodnik), swoją drogą niezwykle przykuwającego, seksownego. Na szczególną uwagę zasługują zdjęcia Łukasza Żala i Ryszarda Lenczewskiego. Proste, przenikliwe, bezpardonowe. Piękne i wzruszające. Nie było dawno w polskim kinie filmu tak cichego, nastrojowego, intymnego, kameralnego, a zarazem tak rewolucyjnego.

Dorota Olejniczek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz