TRANSLATOR

Z cyklu: Stypendium w Indiach cz. 6 / Opowiada Katarzyna Poleszak

Wakacje. Czas wypoczynku i letnich wojaży. Podróży rowerem, autobusem, pociągiem, samolotem, statkiem. W Indiach dodałabym jeszcze rikszę rowerową i motorową, a nawet ludzką, ale z tej nigdy nie chciałabym skorzystać. Zresztą występują one już tylko w Kalkucie i całe szczęście jest ich coraz mniej. Ulice Delhi często przemierzałam także na motorze, zdarzyło mi się nawet podróżować autokarem sypialnym de luxe z wybrzeży Goa do Bombaju. Znajdowały się w nim sypialne, dosyć wygodne i obszerne, boksy z leżankami, w których można było smacznie przespać całonocną podróż. Jednak nic nie przebije moich ukochanych indyjskich pociągów, których sieć kolejowa jest jedną z największych i najgęstszych na świecie. Co dziwne, mimo takiej liczebności i poplątanych trakcji, pociągi rzadko się spóźniają! 
Od dzieciństwa kocham dworce. Są zapowiedzią podróży, jej preludium, jakże ekscytującym zwiastunem nowej przygody. Główny dworzec w New Delhi, New Delhi Railway Station, jest jednym z trzech największych dworców kolejowych w Indiach, znajduje się w samym centrum stolicy, posiada 16 peronów i jeśli wierzyć Wikipedii, obsługuje dziennie 300 pociągów i 500 tysięcy pasażerów. Stąd odchodzą pociągi do wszystkich większych i mniejszych miast i wsi całego kraju. Sam budynek jest dosyć obskurny, zawsze pełen kolejek, a także pasażerów przeróżnej narodowości, kasty, koloru skóry, którzy w oczekiwaniu na podróż, z braku miejsc, siedzą po prostu na podłodze. Gwar i zapach jest specyficzny. Na pierwszym piętrze znajduje się ukochana przez turystów tzw. Foreign Tourist Quota, której pracownicy wszystkim internacjonałom pomogą znaleźć odpowiedni pociąg i wolne miejscówki, których pula, właśnie dla zagranicznych podróżnych, jest zawsze większa. Niestety, mogą z niej korzystać tylko osoby z wizą turystyczną, a ja ze swoją wizą studencką teoretycznie byłam bez szans na znalezienie najlepszych terminów czy miejsc. Teoretycznie, bo praktycznie kilka razy mi się udało. Pomogła oczywiście znajomość języka hindi i pogodny uśmiech.

Perony pełne są tzw. kuli, czyli tragarzy, którzy za drobną opłatą, przeniosą cały nasz bagaż. Nierzadko można zobaczyć tragarza, który na swojej głowie taszczy trzy ogromne walizy, a w rękach następne cztery, mając na sobie jeszcze plecak (!). Natomiast na torach królują szczury. Pojawiają się i znikają, zwracając swoją obecnością jedynie uwagę turystów, bo tubylcy są już do nich przyzwyczajeni. Nasz pociąg podjeżdża bardzo powoli, zazwyczaj niebieski, niekiedy bordowy. Na wagonach znajdują się listy nazwisk podróżujących, bo wszystkie rezerwowane miejsca są imienne. I tak czasami możemy dostrzec nasze nazwisko poprzekręcane w taki sposób, który nam nawet nie przyszedłby do głowy. Ale jesteśmy i możemy już zajmować miejsca. Charakterystyczne dla indyjskich pociągów są zakratowane okna, ale to tylko w drugiej klasie i wagonach sypialnych, które to nie są klimatyzowane, natomiast te o lepszym standardzie, z klimatyzacją, mają okna nieotwierane. Najczęściej podróżowałam Sleeperem, czyli w wagonach sypialnych, ale zdarzyło mi się też podróżować tzw. klasą AC 3-tier (wagony sypialne, ale z klimatyzacją) oraz klasą drugą, podobno najgorszą, z miejscami siedzącymi, jak w naszych osobówkach, bez wcześniejszej rezerwacji, a co z tego wynika najbardziej zatłoczoną. Wagony sypialne są ciągiem łóżek znajdujących się na trzech poziomach po obu stronach niezamykanego przedziału i dwóch łóżkach od strony korytarza. Klimatyzację zastępują wentylatory. Najlepsze łóżka są na samej górze, ponieważ nie składa się ich na dzień, a te środkowe już tak, na najniższych zaś spędza się podróż w ciągu dnia.

Po charakterystycznym gwiździe odjeżdżającego pociągu przedziały wybuchają aromatem przeróżnych potraw. To rodziny indyjskie zasiadają do wspólnego posiłku. W menażkach mamy roti (pieczywo indyjskie w kształcie płaskich placuszków), gotowany ryż, pikle, warzywne curry i gęsty jogurt. Na sam widok tych wspaniałości, sami stajemy się głodni, ale nawet jeśli niczego ze sobą nie zabraliśmy, pociągowi sprzedawcy nie dadzą nam głodować. Piskliwym głosem już nawołują. "Ćaj, ćaj, pańć rupaje, ćaj!" ("Herbata, herbata, pięć rupii, herbata!"), "Tamatar sup, das rupaje, tamatar sup!" ("Zupa pomidorowa, dziesięć rupii, zupa pomidorowa!"), i tak bez końca. Możemy napić się też kawy, spróbować solonych orzeszków, czy zwykłej kanapki wegetariańskiej lub z kurczakiem. Oprócz tego zbierane są specjalne zamówienia na śniadania, obiady lub kolacje, które dla podróżujących przygotują kucharze w indyjskim "Warsie". Jeżeli mamy ochotę na coś innego, na najbliższej stacji, sprzedawcy sami podejdą do naszych okien i zaproponują słodycze lub zimne napoje, a jeśli i to nam nie odpowiada, zawsze można na chwilę z pociągu wyskoczyć i kupić coś na jednym z licznych znajdujących się na peronach straganów. Indyjskie pociągi znane są wszak z tego, iż ruszają bardzo powoli i zawsze można do nich wskoczyć.

Co robi się w pociągach? Je, rozmawia, gra w karty, je, śpi, je i je albo czyta książki czy różnego rodzaju czasopisma. Ja najbardziej lubiłam oglądać świat zza zakratowanych okien, ale nie stroniłam też od rozmów z Indusami, którzy zawsze byli bardzo ciekawi dokąd się wybieram i co robię w Indiach. Zawsze też częstowali swoim posiłkiem, proponowali pomoc, a przy zakupach na następnej stacji pamiętali także o mnie. A ja o nich. Po niektórych pozostały tylko zdjęcia lub krótki wpis w pamiętniku, który wtedy prowadziłam.

Pomijając kwestie higieniczne, o których dbanie w pociągach ciężko (dostępne są jedynie toalety z małą umywalką), pociągi indyjskie są idealnym miejscem aby z bliska przyjrzeć się prawdziwym Indiom. W jednym miejscu mieszają się ludzie różnych kast, klas, religii i łatwiejsza jest obserwacja jak nawzajem się do siebie odnoszą, albo czy w ogóle nawiązują kontakt, czy się unikają, jakie mają zwyczaje, przywary, wady. To takie Indie w pigułce. Czasami wręcz trudnej do przełknięcia, lecz uzależniającej.

Moja najdłuższa podróż trwała trzy dni i trzy noce, z Delhi do Trichur, położonego w stanie Kerala, na samym południu Indii. Za oknem zmieniał się krajobraz i klimat, zmieniały się rysy twarzy mieszkańców, ich język, ubiór, po trochu i mentalność. Wysiadałam już w zupełnie odmiennym świecie, jakże podobnym, ale jednak innym.

Katarzyna Poleszak 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz