TRANSLATOR

Powieści Érica-Emmanuela Schmitta

„Uczucia  przemieszczają się jak płyty, które tworzą Ziemię. Kiedy się poruszają, kontynenty zderzają się ze sobą, powstają gwałtowne przypływy, wybuchy wulkanów, tsunami i trzęsienia ziemi.”
/E.E. Schmitt, Tektonika uczuć z tomu „Opowieści o miłości”/

Erica Emmauela Schmitta, tego od Oskara i pani Róży, przed laty poznałam poprzez lekturę trzech opowiadań pod wspólnym tytułem „Opowieść o Niewidzialnym”, zawierającą najbardziej znany utwór pisarza. Opowiadanie „Oskar i pani Róża” to już lektura szkolna, choć dzieło czytane jest bez względu na wiek. Ten  najchętniej czytany w Polsce  francuski powieściopisarz, eseista i dramaturg zdobywa serca milionów czytelników na całym świecie, zdobył również i moje. Cenię go za zalety lekturowe i warsztat pisarski, niewątpliwie lekkie pióro, kreatywność i prostotę języka, choć to niekiedy pozory. Złośliwi mawiają też o banalnie prostym  jego  języku, bez wnikania w jakąkolwiek psychologię postaci, okraszoną dawką wzruszenia i obowiązkowym happy endem.


Ja uwielbiam go za przesiąknięte magicznością, pełne tajemnic, banalne niby historie, opowiedziane tak, jak najpiękniejsze baśnie. Za ten właśnie świat sekretny. Schmitt potrafi celnie spuentować zarówno krótsze, jak i dłuższe utwory, choć to dla mnie opowiadacz nierówny. 

Prawdy życiowe, liczne złote myśli obecne na kartach jego powieści przekazywane są  ciekawie, daleko od moralizatorstwa. I choć nagromadzona w jego dziełach  ilość  życiowych prawd i sentencji dla niektórych jest wręcz niestrawna i zbyt naiwna, to u drugich wciąż budzi zachwyt. Tyle sądów nad pisarzem i odczytań, ilu czytelników. Bywa niekiedy porównywany do autora „Alchemika”, który już jest passe. Ja sama raczej porównuję  utwory  Schmitta  z różnych okresów życia, jednymi będąc bardziej, innymi zaś mniej zachwycona. Mam też te ulubione. 

W miarę poznawania kolejnych dzieł tego twórcy, który wciąż mnie urzeka, intryguje i niepokoi, śledziłam z uwagąotwierając z reguły mało objętościowe dzieła z elegancją okładek - ogrom treści  egzystencjalnej, ładunku emocjonalnego i zmierzania się przez  autora z nową problematyką. Podążałam ponadto za dziennikami pisarza z okresu tworzenia  poszczególnych dzieł, dołączonymi do jego utworów, które uchylały rąbka tajemnicy  dotyczącej tematów, bohaterów i źródeł jego inspiracji. Doszukiwałam się wspólnego ogniwa, łączącego w całość tak różne utwory zamieszczone w tomach opowiadań. 




„Planuję swoje  książki z opowiadaniami  jako dzieła wewnętrznie spójne, nie są  to ani zbiory, ani antologie.”
 /Z  dziennika pisarza zamieszczonego w tomie „Małżeństwo we dwoje”/.

Coś jest takiego w jego twórczości, co zaczarowuje każdego czytelnika? Już od pierwszych zdań przemyślaną konstrukcją opowiadań potrafi wciągnąć nas w świat zwykłych ludzi i niezwykłych spraw przedstawiony w utworach, w których to  zwykle życie staje się inspiracją dla pisarza znanego z wnikliwych i drobiazgowych obserwacji świata. Współczesny moralista i badacz filozofii. Jego książki sięgają korzeniami do rzeczywistości, daleko od niej jednak odchodząc. Jego dzieła to współczesne powiastki filozoficzne, ale z obecnym humorem, dystansem, a nawet ironią, tkane elementami baśni i realizmem magicznym. Świat ten zaczarowuje i zniewala charakterystycznym schmittowskim klimatem.




„Od samego początku  mojego pisarstwa dziwi mnie  jedna rzecz: mogę uchwycić spójność  swoich tekstów tylko a posteriori. Ta jedność  nie jest  przeze mnie zamierzona, odkrywam ją. Zdania, postacie, sytuacje, historie okazują się pożywką  dla mojego umysłu.”
/Tamże/

Poruszyły mnie pełne przesłania wczesne opowiadania, płynące z tomu „Opowieść o Niewidzialnym”, będące przypowieściami o sile, jaka tkwi w każdym z nas: o mocy przyjaźni, zaufania, uśmiechu, o odnajdowaniu siebie i poszukiwaniu bliskości drugiego. Opowiadania mówiące o nadziei, miłości, śmierci, pokonywaniu lęków i własnych słabości. Łączy je zaciekawienie spotkania z Niewidzialnym i wymiar duchowy stanowiący  niepodważalny  fundament  naszego życia, niezależnie od religii. Pełna wzruszeń śledziłam historię nieuleczalnie chorego Oskara, któremu w przejściu na drugą stronę pomaga tajemnicza pani Róża i pisane do Pana Boga listy czy historię  jedenastoletniego Momo  z „Pana Ibrahima i kwiatu Koranu”, podkradającego smakołyki w sklepie pana Ibrahima, który stanie się potem jego przyjacielem i duchowym przewodnikiem wskazującym mu dobro i siłę  uśmiechu, lekarstwo na wszelkie zło. Niezapomnianych wzruszeń doznawałam śledząc losy  Josepha, siedmioletniego  żydowskiego  chłopca. To tytułowe Dziecko Noego ukrywające  się w okupowanej Belgii przed nazistami. To dziecko szczęścia, które w czasach „pogardy” miało  szczęście do dobrych ludzi: szlachetnego małżeństwa de Sully, krewkiej mademoiselle  Marcelle zwanej Psiakrew i katolickiego księdza Ponsa z Żółtej Wilii dla żydowskich sierot, który nie tylko ratuje niczym Noe, ale ocala od zapomnienia zagrożoną tożsamość chłopca. To lektura wartościowa, ciepła  i budująca, z przesłaniem, że  życie  trzeba  postrzegać  jako niezwykły dar do wykorzystania.  




Niezwykle urzekające dla mnie jest spotkanie z Mozartem - ulubionym przez Schmitta  geniuszem muzyki. „Moje życie z Mozartem” - jedna  z najbardziej osobistych, to quasi –autobiografia napisana w formie listów do kompozytora przez  15-latka u progu samobójstwa, który zrządzeniem losu trafia do opery i słyszy Mozarta, co odmienia jego życie. To powieść o muzyce geniusza, źródle inspiracji pisarza, obecnej też w innych dziełach i hołd złożony  wirtuozowi. Własne wspomnienia, przeżycia i przemyślenia  pisarza  harmonijnie łączące  się i dopasowujące do charakteru muzyki adresata bardzo mnie poruszyły, tym bardziej, że mogłam delektować się dołączoną  do książki płytą z muzyką Mozarta.
 

„Miłość nie jedno ma imię” - nie jest to żadnym odkryciem, ale Schmitt potrafi pisać  o miłości  i sile uczuć tak, jak nikt inny, analizuje przy tym różne odcienie i barwy tego uczucia. W kolejnych  jego utworach wkraczałam w świat ludzkich namiętności i uczuć, które pochłonąć mogą każdego. A były to tomy opowiadań, powieść oraz dramaty, którymi dowiódł, że dobrze sobie radzi z każdą formą przekazu. I tak w „Trucicielce i Innych opowiadaniach o namiętnościach” – zbiorze czterech wyjątkowych opowiadań, odkrywa  przed nami prawdziwą  potęgę i moc uczuć. Zaglądamy w nich w najciemniejsze zakamarki duszy, poznajemy historie pełne emocji - od miłości po nienawiść. To zbiór różnych opowiadań, a  motywem przewodnim wszystkich jest obsesja. Intryguje mnie najbardziej postać Trucicielki, 70 letniej Marie  Maurestier mieszkającej  samotnie w małym miasteczku  Saint-Sorlin, wprawdzie oczyszczonej przed laty przez sąd z zarzutu morderstwa trzech  mężów, ale dla mieszkańców wciąż uchodzącej  za winną i  wzbudzającą  lęk. To diablica -złej sławy atrakcja turystyczna - mawiają o niej. Do czasu kiedy do miejscowego kościoła  przyjeżdża nowy, młody proboszcz, któremu na spowiedzi postanawia wyznać swoje grzechy i mroczne tajemnice. Z niepokojem czytamy o wciągającej go przez diablicę grze i zadajemy pytanie: czy ona zabiła, jaka mroczna  tajemnica skrywa jej życie?  Sam pisarz zamyka tomik „Historii miłosnych” swym wywodem na temat tektoniki uczuć, którą to teorię  sformułowaną przez niemieckiego uczonego Alfreda Wegenera na temat teorii tektoniki płyt „można z powodzeniem zastosować do naszej psychiki”, jak wspomina na zakończenie.

Zbiór wzbogaca fragment prywatnego dziennika autora z okresu pisania książki, w którym  dzieli się uwagami na temat poruszanych tematów, opisuje źródła inspiracji literackich, zdradza sekrety na temat warsztatu pisarskiego. Bardziej poznajemy pisarza, także jako wnikliwego człowieka i filozofa, którym jest z wykształcenia.

Urzeka też tomik pt. „Historie miłosne” z najpiękniejszym według mnie opowiadaniem pt. „Marzycielka z Ostendy”. To zbiór siedmiu różnych opowiadań, traktujących o  skrywanych tajemnicach, wielkich uczuciach, jakie mogą  zawładnąć  sercem człowieka. Historia  Emmy, tytułowej  marzycielki  z Ostendy cała  utkana jest z impresji, nostalgii, marzeń, wspomnień i wyobraźni. To opowieść o tym, że „z wielkiej miłości nie da się wyleczyć”, nawet jeśli miałoby to oznaczać drwiny, samotność i niedowierzanie otoczenia do końca życia. Wspomnień jednak nikt nam  nie jest w stanie odebrać. Prawdziwa miłość przetrwa wszystko! I to  nie musi  brzmieć niczym banał i  truizm! Czy ta historia  o pięknej miłości Emmy do księcia to prawda czy to tylko wymysł starej kobiety i jej najcenniejsze ze wspomnień, z których nie można się wyleczyć? Zachęcam do oddania się lekturze o Marzycielce i zgłębianiu tajemnic tej kobiety.



Ta historia  porywa już swymi pierwszymi słowami: „Kiedy widzicie kobietę  i mężczyznę  w urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą.”

„Małe zbrodnie małżeńskie” – dramat czytany jak powieść, to studium małżeństwa i tego co pozostało z uczuć po latach. I jak to bywa u  Schmitta, z lekkością, perfekcją przekazu, zabawną  i pełną  zaskakujących zwrotów akcją śledzimy przewrotną grę Lisy i Gellesa -małżeńskiej pary, snując domysły o dalszych ich perypetiach i zagadkowych sytuacjach będących ich udziałem. Widzimy tu  połączenie miłości z kłamstwem, maski, które opadają, chęć ukrycia prawdy o sobie, badanie siebie nawzajem niczym w psychodramie, a dobrą okazją jest rzekoma amnezja bohatera powracającego do domu po pobycie w szpitalu.  Historia  Lisy i Gellesa, choć bez dosłownego „trupa”, pokazuje jak wiele rzeczy drobnych praktykowanych przez lata zabijać może  miłość,  aż potrzeba wstrząsu dla „mordercy”, aby zrozumiał co robi.




Dzięki urzekającej tym razem powieści, a są to „Trzy kobiety w lustrze” Schmitt - zdobywca nagrody literackiej Goncourtów 2010 - zabiera nas w niezwykłą podróż przez czas i historię przedstawiając losy fascynujących kobiet. Te trzy kobiety to współczesna gwiazda filmowa, mistyczka z XVI wieku i arystokratka zafascynowana psychoanalizą. Na pozór dzieli je wszystko. Łączy  oprócz imienia Anne dwóch bohaterek i Hanne - tej trzeciej - obsesyjna myśl, że muszą porzucić swoje dotychczasowe życie, pełnione role społeczne, oczekiwania  rodziny czy przyjaciół  i odnaleźć to, co dla nich naprawdę ważne. Kolejny raz – w tym pięknym studium kobiety - z wrażliwością filozofa i pasją wytrawnego detektywa, zgłębia tajemnice kobiecej duszy. W tym lustrze może się przejrzeć każda z nas. Wątki autor tak plecie misternie i tak krzyżują się ich losy, że to co  początkowo wydawać się może zbiorem  opowiadań z kobiecym motywem, przeradza się pod piórem Schmitta w niezwykłą powieść  o tożsamości  kobiety i jej roli w świecie. Ręczę, że każda z czytelniczek znajdzie w nich  cząstkę siebie.


Z  właściwą sobie finezją i  wnikliwością  w ostatnim swym dziele pt. „Miłość we troje”, które jeszcze we mnie brzmi, autor opowiada o głęboko skrywanych uczuciach, które  wręcz jak „niewidoczne znaki wodne” odciskają się na naszych relacjach z najbliższymi. Używa przy tym takich pojęć jak: życie wirtualne, reguły matematyczne, konieczna mediacja, symboliczne wcielenie, ukryta architektura uczuć spinająca bohaterów i opowiadania tam pomieszczone. Mówi  o źródłach inspiracji i tworzywie literackim, którym bywa samo życie. A to wszystko za sprawą dziennika zamieszczonego na końcu, bez którego trudno zrozumieć  bohaterów i świat tu przedstawiony, rządzący się  swą wewnętrzną  logiką.

„Wszyscy jesteśmy osadzeni w dwóch życiach, rzeczywistym i wyobrażeniowym. I te bliźniacze życia są jak siostry syjamskie, silniej splecione ze sobą, niż nam się na pierwszy rzut oka wydaje, tak bardzo świat równoległy  do naszej rzeczywistości  modeluje ją, a wręcz zmienia”. To będzie temat tej nowej książki złożonej z opowiadań: życia wirtualne, które tworzą podstawę życia realnego.
/Dziennik ,Tamże/

 „Czy można stworzyć nowy związek, gdy poprzedni wciąż odciska swoje piętno?’’- to intrygujące słowa z jednego z opowiadań zamieszczone na okładce. Od samego początku  Schmitt  i wydawca wiedzą, jak przykuć  naszą uwagę

W istocie „Małżeństwo we troje” to tytuł jednego z czterech różnych opowiadań i jednej minipowieści, które łączy wspólny mianownik, a są to uczucia. Bada w nich emocjonalną  architekturę,  skrywaną w  zakamarkach naszych serc, targanych uczuciami silnymi i głęboko ukrytymi z rożnych powodów przed sobą  samym i światem, za woalką zwykłego życia.




Tomik dotyka różnych tematów i jak to u Schmitta, mamy tu zwykle życie zwykłych ludzi będące inspiracją  dla pisarza.To zasłyszane historie, przeczytane przez autora dzieła oraz własne przemyślenia i doświadczenia. Homoseksualizm, aborcja, małżeństwa „tęczowe” i heteroseksualne, przeszczepy-to wszystko z czym się tu zmierza. Wciągająca  akcja, doprecyzowana fabuła, misternie tkana i odsłaniająca coraz nowe prawdy o bohaterach, a także  nieoczekiwane  i zaskakujące zwroty akcji czynią z tego dzieła niesamowitą lekturę.
Mini-powieść pt. „Dwóch Panów z Brukseli”- plon zasłyszanej od przyjaciela  pisarza historii  otwierającej zbiorek- wprost zatyka poruszanym tematem równolegle śledzonego  przez lata uczucia pary  heteroseksualnej i  homoseksualnej. Zaczyna się z pozoru banalnie ,a tak naprawdę śledzimy z zapartym tchem misternie tkaną  od początku do końca historię… Ot, pewna staruszka  o imieniu Genevieve otrzymuje spadek, a jest to na tyle dziwne, że nie zna  darczyńcy…Dowiadujemy się stopniowo prawdy o tym, że pochodzi on od nieznajomego mężczyzny, który przed laty, w dniu jej ślubu w kościele, również on przysięgał przed Bogiem miłość –tyle , że  skryty w bocznej ławie kościoła wraz ze swym partnerem. I tak przez  kolejne karty tej historii  wchodzimy w życie  pary Genevieve i Eduarda Greinera oraz ‘’tęczowego  związku” Jeana  i Laurenta , lata przeróżnych   doświadczeń życiowych, odmiennych zachowań i oczekiwań czwórki bohaterów. Krótko  ujmując -jego opowiadanie o parze gejów  zafascynowanych  na przestrzeni dziesiątków lat pewną kobietą  ,a potem jej synem - jest znakomite , ale ‘’tęczowa miłość’’  choć ukazana niezwykle subtelnie, nie  dla każdego jest  do strawienia…

Oddajmy głos samemu  Schmittowi , choć  to co mówi będzie dla jednych zniewalające, a dla drugich sztucznie wydumane. „Piszę Dwóch panów z Brukseli i intrygują mnie głęboko ukryte uczucia, te, których nie wyznajemy ani sobie, ani bliskim,  te  ,które są w nas obecne, aktywne ,które nas  mobilizują ,ale są umiejscowione na granicy świadomości. A zatem Jean i Laurent, moi dwaj panowie, przeżywają wirtualną kobiecość, przejmując się losem Genevieve, a potem wirtualne ojcostwo, czuwając nad młodym Davidem /to syn Genevieve, tragicznie zmarły/ Ich życie opiera się na podskórnej architekturze uczuć,  nie wyrażonej, niematerialnej, która nadaje jednak i utrzymuje strukturę  budowli. Wiele naszych aspiracji i pragnień spełnia się  w sposób symboliczny”.
 
Niezwykle wzruszającą  historię przynosi opowiadanie „Pies”, w którym życie teraźniejsze  głównego bohatera, weterynarza odludka-Samuela  Heymanna  determinowane jest traumą Holocaustu i  śmiercią żony. Zdaje się, że rozumieją  go tylko psy, a jest to w zasadzie tylko jeden, zawsze o imieniu Argos, zawsze owczarek niemiecki, o tej samej maści. Gdy jeden zdycha, kupuje drugiego-takiego samego jak poprzednik. Zaintrygowani tą  historią  pełną skrywanych  tajemnic  z przeszłości bohatera -zastanawiamy się nad końcowym wyborem Samuela, który po tragicznej śmierci ostatniego psa decyduje się popełnić samobójstwo. Chciałoby się wykrzyczeć: dlaczego tym razem nie uczynił tak jak zawsze …? To  opowieść  o przebaczeniu temu ,który go wydał  i skazał na taki los, o przyjaźni i miłości do psa, tego pierwszego ,który poznany w Auschwitz, przykleił się do niego ,przywracając mu  utracone człowieczeństwo. Jak później sam wspomina-w  tym miejscu śmierci Boga- „Bóg  powrócił do mnie w spojrzeniu psa”. Opowiadając  tę historię ,o czym dowiadujemy się z dziennika, autor czerpał  z osobistych doświadczeń  kontaktu z największymi przyjaciółmi ludzi oraz z refleksji  ,jakie wywołała w nim lektura  tekstu  filozofa  Emmanuela  Levinasa, zatytułowana „Imię psa” ze zbioru „Trudna wolność”,  w której opowiada  o swym pobycie w „czasach pogardy” w obozie pracy i nietypowych odwiedzinach bezpańskiego psa.

Opowiadaniu pt. „Małżeństwo we troje” z początku  brakuje tej wirtuozerii Schmitta, choć  to znów tylko  pozory. Mamy tu historię pewnej młodej wdowy, do której obarczonej długami  i dziećmi do wykarmienia pukają wierzyciele. Jedynym ratunkiem może być silna męska ręka. I tak też się staje. Ale jak długo można żyć w związku „we troje”, kiedy ten drugi mąż nieustannie przypomina o zasługach tego pierwszego, a nawet chce wydać jego dzieła i biografię?  Kim jest tajemniczy pierwszy mąż, którego  geniuszu nie zrozumiała żona? To zostawia Schmitt na koniec. A jest nim sam Mozart i żona Konstancja, której niedojrzałość tak znakomicie uwieńczył w „Amadeuszu” Milos Forman.  Opowiadanie to przybliża dalsze dzieje Konstancji i jej drugiego męża, dyplomaty duńskiego barona von Nissana, którzy  przez lata porządkują dzieła mistrza, wydają je i rozpowszechniają. Pozostaje jednak ta tajemnicza namiętność jednego mężczyzny do drugiego, który był mężem jego żony. Zalecam zajrzenie do dziennika pisarza!

Polecam też  do przeczytania opowiadanie pt. ”Serce w popiele”, które choć powala potęgą  islandzkiej przyrody i żywiołów, wątkiem porwania chłopca przez oszalałą, nieszczęśliwą  kobietę i traktuje o problematyce przeszczepów organów, w wersji fabularnej najmniej mi się podobało. 


Ostatnie opowiadanie noszące niepokojący tytuł „Dziecko upiór” sprawiło, że bardzo różnorakie myśli kłębiły mi się w głowie. Opowiada ono historię małżeństwa, które dowiedziawszy się o genetycznej chorobie swego nienarodzonego dziecka, zdecydowało się  je usunąć. Przetrwali  tą ciężką życiową próbę i po trudnych momentach przeżywają ponowny rozkwit  uczuć. I tak by trwali, gdyby nie pewien incydent w górach, gdzie się udali na narty i  pojawienie się pewnej  dziewczyny o imieniu  Melissa, ratującej ich z lodowej szczeliny do której wpadli. I kiedy to świętowali  wraz ze swą żywiołową wybawicielką i jej przyjaciółmi swoje ocalenie, dowiedzieli się o chorobie Melissy, cierpiącej na mukowiscydozę. Mimo choroby i cierpienia jest szczęśliwa. To tak jakby zobaczyli upiora, swe dziecko, któremu nie pozwolili przyjść na świat. Historia ta zburzyła ich budowany pieczołowicie spokój, zagnieździła się w zakamarkach ich umysłu, nie dając już spokoju ani zapomnienia… Autor w swym dzienniku stawia śmiałe i hipotetyczne pytanie: co by było, gdyby państwo Chopinowie nie pozwolili przyjść na świat małemu Fryckowi, przyszłemu geniuszowi, cierpiącemu według ostatniego stanu badań na  nie zdiagnozowaną  wówczas chorobę płuc, jaką jest mukowiscydoza.

Pisarz wielokrotnie mnie zaskoczył, a związane jest to z określoną  problematyką i ujęciem tematu. Jego „Przypadek Adolfa K ” - to snucie alternatywnej historii jednego z największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości, takiej z rzędu tych „co by było, gdyby…”. Więc co by było, gdyby Adolf Hitler  dostał  się na Akademię Sztuk Pięknych…? Autor kreśli podwójny portret  psychologiczny despoty. Na  naszych oczach jawi się  Hitler - zakompleksiony tyran i  spełniony artysta. A przy tym historia prawdziwa przeplata się z tą, która mogłaby się  zdarzyć. Utwór przynosi kolejne rozważanie autora o jasnej i ciemniej naturze człowieka, o cienkiej granicy, jaka dzieli dobro i zło. Jest dodatkowo wzbogacony pamiętnikiem pisarza z okresu tworzenia powieści.






Zaskoczyły mnie też „Intrygantki”- skrywające zbiór czterech całkowicie od siebie różnych  dramatów pełnych humoru, gry intelektualnej i tematów filozoficznych. Zapada głęboko w pamięć przewrotna i pełna ironii, skrywanych przez ludzi masek historia Don Juana -uwodziciela wszech czasów - wezwanego przez pięć skrzywdzonych  przez niego kobiet na sąd, podczas którego pełne uczucia zemsty  będą rozstrzygać  o jego losach.

W trakcie konfrontacji okazuje się jednak, że każda z nich nadal jest pod jego urokiem i w głębi marzy o ponownym szaleństwie w jego ramionach, a uwodziciel stwierdza: „Nie  rozstaniesz się ze sobą, nawet  jeśli udasz, że cię nie ma”. Pozostałe dramaty tego zbiorku - poprzez postaci określonych adwersarzy, a są nimi twórca psychoanalizy i Absolut pod imieniem Nieznajomy, a nawet sam Diabeł ubolewający, że współczesne zło „kręci się na jałowym biegu i przysypia”, więc należy znaleźć „nowe sposoby zaistnienia w świecie i  zniknąć pod płaszczem rozumu”- oscylują wokół poszukiwania Absolutu i jednocześnie bronienia się przed wiarą. Wydaje się, że Schmitt nie jest pisarzem religijnym. On staje u progu  religijnych dociekań. Dalej idzie - to moja uwaga -  C.S. Lewis w „Listach starego diabła do młodego” z 1942 roku. Gorąco polecam!


 

Nie inaczej było z jego „Ewangelią według Piłata”, szerszą wersją „Moich  ewangelii” z 2005 roku, choć jak zwykle intrygującym dziełem, co do której jednak jako osoba wierząca mam mieszane uczucia….Autor rozszerza wydarzenia opisane w czterech Ewangeliach, dopisuje  nowe wątki  i interpretuje je po swojemu. To ciekawe studium ukazujące czasy Jeszui –Jezusa  z dwóch punktów widzenia: Jezusa: Boga - Człowieka, za którym poszły kiedyś tłumy, który   w części  pierwszej tej  książki – preludium dokonuje podczas modlitwy w Ogrójcu przeglądu  życia oraz punktu patrzenia namiestnika rzymskiego na osobę „magika z Nazaretu” (to określenie Piłata), który to w części drugiej tj. ewangelii wg Piłata, będącej zbiorem jego listów wysyłanych do swego brata – relacjonuje niezrozumiałe dla niego wydarzenia  dotyczące zniknięcia zwłok Jezusa. Utwór ten przynosi rozważania Piłata, nieustanne  poszukiwanie przez namiestnika rzymskiego racjonalnej przyczyny zaistniałego zdarzenia i stawiane przez niego rożne hipotezy  dotyczące tej  zagadki. W zmartwychwstanie  przecież nie wierzy… 

Przede mną jeszcze zmierzenie się z motywami zaczerpniętymi z Fausta i fabułą   symboliczną w jego dziele pt. „Kiedy byłem dziełem sztuki”, o którym słyszałam co nieco. Oto zdesperowany  i zakompleksiony  bohater - 20 letni Tazio Mirelli na skraju samobójstwa /tak częsty chwyt Schmitta/ podpisuje pakt ze spotkanym przypadkowo artystą - niejakim Zeusem Peterem Lamą. Oddając się jego ręce odzyskać ma sens życia, w zamian stając się  sławną żywą rzeźbą oraz jego własnością. Kiedy spotyka cudowną kobietę, dostrzegającą w nim prawdziwe piękno, nic nie będzie proste. Zapowiada się intrygująca lektura z pytaniami  dotyczącymi  granic sztuki i człowieczeństwa. 

Zachęcam gorąco do oddania się lekturze dzieł Schmitta, które  wzruszają, niepokoją, a także wzbudzają silne i mieszane odczucia. Jego opowieści pochłania się myślami i uczuciami, a nawet jeśli nie zmieniają one sposobu postrzegania świata to cząstkę nas samych, czego sobie i innym czytelnikom, zagorzałym wielbicielom  Schmitta z serca życzę!

Jolanta Jurkowska






1 komentarz:

  1. Obszerne omówienie twórczości autora! Tytuły niewątpliwie warte polecenia również na zbliżające się Walentynki :).

    OdpowiedzUsuń