Univeristy
of Delhi często nazywane jest DU (czyt. di ju). Jest to jeden z najważniejszych
uniwersytetów w Indiach, znany z wysokiego poziomu nauczania, od lat najlepszy
w corocznych rankingach. Założony w 1922 roku, oprócz studiów licencjackich,
magisterskich czy podyplomowych, oferuje też przeróżnego rodzaju kursy dla
obywateli Indii, jak i dla obcokrajowców. Ma dwa kampusy. W północnej części
Delhi znajduje się Kampus Główny (Main Campus), w południowej Kampus Południowy
(South Campus). Jego filie rozsiane są po całym kraju. Mój kurs odbywał się na
Kampusie Głównym, tam też znajdują się najważniejsze siedziby uniwersytetu,
najstarsze college'e, akademiki. Położony w przepięknej parkowej scenerii,
rozciąga się na ogromnej przestrzeni i jest domem nie tylko dla studentów, lecz
spragnionych zieleni małp, wiewiórek i papużek.
Arts Faculty, już po remoncie, źródło Wikipedia
Sam wygląd Faculty of Arts (Wydział Humanistyczny) nie zachwycał1. Odrapane budynki, rusztowania, dziury w murze jak po bombie, powyrywane kable i wszechobecne góry gruzu i śmieci. Jednak, gdy tylko pokonało się chęć ucieczki i weszło do środka kierując w stronę Hindi Department (Katedra Języka Hindi), witał nas przepiękny dziedziniec, otoczony arkadowymi krużgankami, który kipiał od roślinności. Za to poszczególne klasy, choć duże, były w opłakanym stanie. Czas cofał się do początków ubiegłego stulecia. Pojedyncze ławki z pulpitem miały kilkadziesiąt lat i były zniszczone, ściany pokrywał grzyb, a w niektórych oknach brakowało szyb. To jednak nie mogło osłabić mojej chęci do nauki2.
Dziedziniec przy Hindi Department
Zajęcia
miały rozpocząć się 8 sierpnia, jednak tego dnia, pan Bagga, kierownik
sekretariatu, poinformował nas, że mamy stawić się dopiero za dwa tygodnie na test
sprawdzający poziom naszej znajomości języka hindi. Niewiele myśląc
postanowiłyśmy z moją współlokatorką Asią na trochę opuścić stolicę. I tak 13
sierpnia siedziałyśmy już w pociągu do Puny, 16 sierpnia zawitałyśmy w Bombaju,
a 18-ego byłyśmy już z powrotem. 23 sierpnia pisałyśmy testy, a po czterech
dniach ogłoszono wyniki. Ci, którzy nie uczyli się Hindi wcześniej, czwórka
Koreańczyków i Almaz C. z Kazchstanu, zostali od razu przydzieleni na kurs
Certificate. Na najwyższy poziom Advanced dostała się Nastja z Ukrainy, Almaz
O. i Dinara z Kazchstanu oraz Asia, która potem przeniosła się na poziom
Diploma. Ja, Ula i Kamila z Polski, Aizhan i Marisha z Kazchstanu oraz Żenia z
Ukrainy – zakwalifikowałyśmy się do średniozaawansowanej grupy Diploma. Znaliśmy
się ze wspomnianego w poprzednim artykule Youth Hostelu, a potem wszyscy
zamieszkaliśmy w tej samej dzielnicy.
W
międzyczasie wybrałyśmy się z Asią do Amritsaru. 2 września wciąż nie było
planu zajęć, a kiedy wreszcie go otrzymałam, okazało się, że są tylko trzy dni
nauki, w poniedziałki, wtorki i piątki, od 14.20 do 16.50. Zajęcia jednak nie
zawsze się odbywały. Winę ponosiły częste święta w kalendarzu indyjskim (wszak
wieloreligijność) lub zwykła nieobecność nauczycieli, którzy nie do końca
poważnie traktowali nasz kurs. Nie można tego oczywiście powiedzieć o dr Ashi
Joshi, z którą miałam zajęcia z tekstów literackich. Jej cięty język niejednego
bujającego w obłokach sprowadził na ziemię. Z kolei dr K. D. Sharma, gramatyk,
był zawsze poważny i nigdy nie widziałam na jego twarzy choćby cienia uśmiechu.
Ulubieńcem studentów był pan Shripati Sharma, u którego pisałam pracę
dyplomową, kochany staruszek, zawsze skory do żartów. Z racji wieku często
chorował, a my nigdy nie doczekaliśmy się zastępstwa. Pozostali wykładowcy
pojawili się zaledwie kilka razy.
Jedna z klas na wydziale, już po remoncie, 2009
A
tymczasem monsun, który trwał już od ponad dwóch miesięcy, wreszcie pokazał
swoje prawdziwe oblicze. Nieprzerwane deszcze, które zamieniały się w rwące
rzeki uniemożliwiające normalny powrót do domu, przenikały nie tylko moje
ubrania, ale ciało i umysł. Brodziłam w tym wartkim strumieniu, którego poziom
wody w niektórych miejscach sięgał kolan, świadoma, że ten śmierdzący szlam
jest zbiorowiskiem bakterii. Często wyłączano światło, a bez wiatraków upał stawał
się nie do wytrzymania. Nie działały pompy doprowadzające czystą wodę. To wszystko
sprawiło, że miałam dosyć Indii, Delhi, deszczu, nieschnących ubrań, zajęć bez
zajęć, wiecznego jutro, pojutrze, później... Mrówek, które były wszędzie, nawet
w łóżku, szczurów, które pojawiły się w mieszkaniu, wiecznie zapchanych
autobusów, natarczywych spojrzeń. Uratowała mnie chyba obecność zagranicznych
studentów, którzy trzymali się razem. Dzięki promiennemu uśmiechowi Aizhan,
słowiańskiej życzliwości Ukrainek, gościnności Litwinki Żeni, wizytom Kazaszek
Mariszy i Dinary, żartom Jury i Saszy z Rosji, którzy studiowali filozofię, głębokiemu
wsparciu Asi, Uli i Kamili, powoli budziła się we mnie chęć do życia.
Aż
pewnego dnia wreszcie zaświeciło słońce, temperatura spadła do 30 stopni,
wilgoć stała się niewyczuwalna i właśnie wtedy, stojąc na balkonie i
nasłuchując wołania porannych sprzedawców warzyw, pokochałam to miejsce. Już
nie chciałam wracać. Był koniec września 2002 roku.
2Rok akademicki rozpoczyna się w
Indiach w czerwcu lub lipcu, kończy w marcu lub kwietniu. Sesje są zazwyczaj
dwie, na przełomie listopada i grudnia oraz po zakończeniu roku, w marcu lub
kwietniu (nie dotyczy to stanów położonych w górach – tu rok akademicki
rozpoczyna się w marcu, a kończy w grudniu). Wyniki egzaminów pojawiają się
zazwyczaj po miesiącu. Nas czekały jedynie egzaminy końcowe, w tym obrona
napisanej wcześniej pracy dyplomowej.
Katarzyna
Poleszak
Oh, brzmi hardcorowo! Pora deszczowa w Delhi męczy nawet rdzennych mieszkańców, podziwiam Twoją wytrzymałość :).
OdpowiedzUsuń