„Ale to już było…” pomyślałam
wychodząc z kina. Panie Wojtku, nie zaskoczył mnie Pan! Pomimo ciągłych
zapewnień padających z ust Jerzego (Robert Więckiewicz) „tym razem będzie
inaczej”, ja odnoszę wrażenie, że inaczej nie jest! Zaburzający ciągłość
narracji montaż, kamery przemysłowe, ujęcie z kranu – kamery wznoszącej się do
góry nad światem, muzyka Mikołaja Trzaski, już nie zaskakująca. O ile te same
chwyty i figury stylistyczne stosowane w poprzednich filmach uderzały mnie i
poruszały, o tyle w tym momencie wydają się nieco wyblakłe i, chyba muszę to
powiedzieć, nużące.
Temat fabuły stary jak świat. Ale
co nowego można byłoby o alkoholizmie powiedzieć? Że dopada niespodziewanie nie
zwracając uwagi na wzrost, płeć, wiek czy wykształcenie? Że prowadzi do utraty
wolności? Że najbardziej uderza w najbliższych?
Wszystko to już wiemy! Smarzowski nie wymyśla nic nowego. Za to skupia
swoją uwagę na budowie poszczególnych scen z nielinearnego, zaburzonego świata
alkoholików, którzy doszczętnie tracą poczucie czasu, miejsca, a przede
wszystkim własnego upodlenia. Nie wiemy, który raz Jerzy trafia na oddział i
który raz z niego wychodzi, który raz sięga po butelkę schowaną za książkami i
który raz pierze spodnie umazane we własnych wymiocinach. Nawet w filmie „Wszyscy
jesteśmy Chrystusami” Marka Koterskiego nie było to tak widoczne. Bardziej
bawiło aniżeli przerażało. Smarzowski stawia natomiast brutalną diagnozę
polskiego społeczeństwa, kapitalnie wyłapując najdrobniejsze elementy ludzkiej
słabości, w dodatku żonglując trudnym, barokowym językiem Pilcha, opartym na
zdaniach wielokrotnie złożonych, opatrzonych w nieliczną ilość zaimków i
krwistych przymiotników.
Alkoholizm nie jest wyłącznie
konsekwencją życiowych dramatów bohaterów. Prawdziwym problemem staje się
skłonność do uzależnienia się w ogóle, nie tylko od alkoholu, ale też od
zachowań, czynności, poglądów, przyzwyczajeń czy środowiska. W „Pod Mocnym
Aniołem” piją wszyscy – lekarz, ksiądz, policjant, filmowiec, taksówkarz,
kierowca TIR-a, farmaceutka, robotnik. Każdy pije z jakiegoś powodu. Zdarza
się, że przyczyną picia jest ideologia, innym razem religia, przyznanie
Polakowi Nobla czy wybór Polaka na papieża. Ksiądz twierdzi, że w piciu nie ma
filozofii, jest tylko technika picia. Powody wydają się być jednak drugorzędne,
na pierwszy plan wysuwają się bowiem efekty picia – wymiociny, mocz w
spodniach, pot, krew, gwałt, kradzież, poniżenie, a potem pobyt na oddziale, na
izbie wytrzeźwień, w radiowozie.
Smarzowski po raz kolejny funduje
nam świat oparty na przemocy, w którym nadzieją wydaje się być ukochana
kobieta. Hmm…miłość w twórczości autora „Wesela” i „Drogówki”? Grząski grunt!
Potwierdza to finałowa scena filmu, w której bohater stoi, jak zaczarowany, na
rozdrożu dróg, sam do końca nie będąc pewnym czy tym razem tęsknota za ukochaną
zwycięży czy może krąg postępującego delirium alkoholowego zatoczy koło? Reżyser
zostawia nas bez odpowiedzi. Unosi kamerę wysoko i w długim ujęciu każe patrzeć
z góry na postać wahającego się, rozchwianego Jerzego.
Dorota Olejniczek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz