TRANSLATOR

Obywatelka G.C./ Słów kilka o książce „Obywatel i Małgorzata” autorstwa Małgorzaty Potockiej i Krystyny Pytlakowskiej

Był oczytany, dowcipny, świetnie tańczył. Nienawidził poznawania  nowych osób. Nie znosił wywiadów. Codziennie rano na śniadanie jadł kanapki z serem. Jadł je również przed wyjściem na różnego rodzaju przyjęcia, imprezy, żeby nie jeść wśród ludzi i kamer. Był dobrym ojcem i świetnym kochankiem: „seks był dla niego twórczością, jak muzyka”. Miewał problemy z kokainą. Ale na czym tak naprawdę polegała jego wielkość jako artysty? Niestety z książki „Obywatel i Małgorzata” autorek Małgorzaty Potockiej i Krystyny Pytlakowskiej nie dowiemy się tego. 
Jest to bowiem nie pomnik pamięci Grzegorza Ciechowskiego, ale pomnik samej Potockiej, niepogodzonej ze swoim losem, na każdym kroku podkreślającej, ile zrobiła i poświęciła dla artysty. Nie mam nic przeciwko tej pani, jednak jej mania wielkości mnie przeraża, takiej formy autopromocji ja nie kupuję. Książka wydaje się być napisana na zasadzie „weekendowego wywiadu”, jako próba rehabilitacji po latach, pokazania „Moi drodzy, pamiętajcie jestem świetną producentką, montażystką, aktorką. Nie zapomnijcie o tym!”.

Cały wywiad wypada dość pretensjonalnie, zarówno ze strony pytającej, jak i odpowiadającej. We wspomnieniach Republika nie istnieje. Mimo iż Potocka towarzyszyła Ciechowskiemu podczas wielu koncertów z zespołem, jak i Obywatelem G.C., bardzo rzadko o tym wspomina. Połowicznie. Brak konkretów. Czytelnik nie ma szans wejść w tą opowieść, poczuć klimatu lat 80., wyobrazić sobie tego, co działo się na scenie. Pisze, że reżyserowała większość koncertów, ale brak w tym wszystkim spójności, nie wiadomo kiedy, z kim, co, gdzie nagrywali. Ja niestety wyczułam lekceważący stosunek obu pań do muzyki Ciechowskiego, w tym przypadku najbardziej mnie interesującej.

„Obywatel i Małgorzata” to książka przede wszystkim o Małgorzacie. Już w pierwszym zdaniu można wyczuć, kto zagra w niej główną rolę: Wiem, ten okres mojego życia najbardziej interesuje czytelników i wydawcę. Dalszy ciąg potwierdza moje przekonanie: Mam taką fantastyczną panią doktor Lidię Trawińską, która zawsze mi mówiła, że kiedy człowiek ciągle krytykuje, to ma organizm zatruty toksynami. Oczyszczam więc mój organizm nieustannie dietą. Ale z krytyki rzeczywistości nie zrezygnuję, bo tłumaczenie w sobie emocji jeszcze bardziej nas zatruwa. Dla kogo zatem jest ta książka? Być może jest ona najbardziej potrzebna samej Potockiej – jako forma terapii, zrozumienia i oczyszczenia samej siebie. Ciechowskiemu nie potrzeba takiego pomnika pamięci. Jego muzyka broni się sama. Zastanawia mnie jedynie fakt, dlaczego Potocka po tylu latach postanowiła opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. Obawiam się jednak, że motywy mogą być dosyć prozaiczne, a szkoda, ponieważ jest to historia z wielkim potencjałem…niestety źle opowiedziana. Proponuję zatem zmienić tytuł książki na „Małgorzata Potocka – w poszukiwaniu własnego ja”.  


Dorota Olejniczek

1 komentarz: