/E.E. Schmitt, Tektonika uczuć z tomu „Opowieści o miłości”/
Erica Emmauela Schmitta, tego od
Oskara i pani Róży, przed laty poznałam poprzez lekturę trzech opowiadań pod
wspólnym tytułem „Opowieść o Niewidzialnym”, zawierającą najbardziej znany
utwór pisarza. Opowiadanie „Oskar i pani Róża” to już lektura szkolna, choć
dzieło czytane jest bez względu na wiek. Ten najchętniej czytany w
Polsce francuski powieściopisarz, eseista i dramaturg zdobywa serca
milionów czytelników na całym świecie, zdobył również i moje. Cenię go za
zalety lekturowe i warsztat pisarski, niewątpliwie lekkie pióro, kreatywność i
prostotę języka, choć to niekiedy pozory. Złośliwi mawiają też o banalnie
prostym jego języku, bez wnikania w jakąkolwiek psychologię
postaci, okraszoną dawką wzruszenia i obowiązkowym happy endem.
Ja uwielbiam go za przesiąknięte
magicznością, pełne tajemnic, banalne niby historie, opowiedziane tak, jak
najpiękniejsze baśnie. Za ten właśnie świat sekretny. Schmitt potrafi celnie
spuentować zarówno krótsze, jak i dłuższe utwory, choć to dla mnie opowiadacz nierówny.
Prawdy życiowe, liczne złote
myśli obecne na kartach jego powieści przekazywane są ciekawie, daleko od
moralizatorstwa. I choć nagromadzona w jego dziełach ilość
życiowych prawd i sentencji dla niektórych jest wręcz niestrawna i zbyt naiwna,
to u drugich wciąż budzi zachwyt. Tyle sądów nad pisarzem i odczytań, ilu
czytelników. Bywa niekiedy porównywany do autora „Alchemika”, który już jest
passe. Ja sama raczej porównuję utwory Schmitta z różnych
okresów życia, jednymi będąc bardziej, innymi zaś mniej zachwycona. Mam też te
ulubione.
W miarę poznawania kolejnych
dzieł tego twórcy, który wciąż mnie urzeka,
intryguje i niepokoi, śledziłam
z uwagą – otwierając z reguły mało objętościowe dzieła z elegancją
okładek - ogrom treści egzystencjalnej, ładunku emocjonalnego i
zmierzania się przez autora z nową problematyką. Podążałam ponadto za dziennikami pisarza z okresu tworzenia
poszczególnych dzieł, dołączonymi do jego utworów, które uchylały rąbka
tajemnicy dotyczącej tematów, bohaterów i źródeł jego inspiracji.
Doszukiwałam się wspólnego ogniwa, łączącego w całość tak różne utwory
zamieszczone w tomach opowiadań.
„Planuję swoje książki z
opowiadaniami jako dzieła wewnętrznie spójne, nie są to ani zbiory,
ani antologie.”
/Z dziennika pisarza zamieszczonego w tomie „Małżeństwo we
dwoje”/.
Coś jest takiego w jego
twórczości, co zaczarowuje każdego czytelnika? Już od pierwszych zdań
przemyślaną konstrukcją opowiadań potrafi wciągnąć nas w świat zwykłych ludzi i
niezwykłych spraw przedstawiony w utworach, w których to zwykle życie
staje się inspiracją dla pisarza znanego z wnikliwych i drobiazgowych obserwacji
świata. Współczesny moralista i badacz filozofii. Jego książki sięgają
korzeniami do rzeczywistości, daleko od niej jednak odchodząc. Jego dzieła to
współczesne powiastki filozoficzne, ale z obecnym humorem, dystansem, a nawet
ironią, tkane elementami baśni i realizmem magicznym. Świat ten zaczarowuje i
zniewala charakterystycznym schmittowskim klimatem.
„Od samego początku mojego
pisarstwa dziwi mnie jedna rzecz: mogę uchwycić spójność swoich
tekstów tylko a posteriori. Ta jedność nie jest przeze mnie
zamierzona, odkrywam ją. Zdania, postacie, sytuacje, historie okazują się
pożywką dla mojego umysłu.”
/Tamże/
Poruszyły mnie pełne przesłania
wczesne opowiadania, płynące z tomu „Opowieść o Niewidzialnym”, będące
przypowieściami o sile, jaka tkwi w każdym z nas: o mocy przyjaźni, zaufania,
uśmiechu, o odnajdowaniu siebie i poszukiwaniu bliskości drugiego. Opowiadania
mówiące o nadziei, miłości, śmierci, pokonywaniu lęków i własnych słabości.
Łączy je zaciekawienie spotkania z Niewidzialnym i wymiar duchowy
stanowiący niepodważalny fundament naszego życia, niezależnie
od religii. Pełna wzruszeń śledziłam historię nieuleczalnie chorego Oskara,
któremu w przejściu na drugą stronę pomaga tajemnicza pani Róża i pisane do
Pana Boga listy czy historię jedenastoletniego Momo z „Pana
Ibrahima i kwiatu Koranu”, podkradającego smakołyki w sklepie pana Ibrahima,
który stanie się potem jego przyjacielem i duchowym przewodnikiem wskazującym
mu dobro i siłę uśmiechu, lekarstwo na wszelkie zło. Niezapomnianych
wzruszeń doznawałam śledząc losy Josepha, siedmioletniego
żydowskiego chłopca. To tytułowe Dziecko Noego ukrywające się w
okupowanej Belgii przed nazistami. To dziecko szczęścia, które w czasach
„pogardy” miało szczęście do dobrych ludzi: szlachetnego małżeństwa de
Sully, krewkiej mademoiselle Marcelle zwanej Psiakrew i katolickiego księdza
Ponsa z Żółtej Wilii dla żydowskich sierot, który nie tylko ratuje niczym Noe,
ale ocala od zapomnienia zagrożoną tożsamość chłopca. To lektura wartościowa,
ciepła i budująca, z przesłaniem, że życie trzeba
postrzegać jako niezwykły dar do wykorzystania.
Niezwykle urzekające dla mnie
jest spotkanie z Mozartem - ulubionym przez Schmitta geniuszem muzyki.
„Moje życie z Mozartem” - jedna
z najbardziej osobistych, to quasi –autobiografia napisana w formie listów do
kompozytora przez 15-latka u progu samobójstwa, który zrządzeniem losu
trafia do opery i słyszy Mozarta, co odmienia jego życie. To powieść o muzyce
geniusza, źródle inspiracji pisarza, obecnej też w innych dziełach i hołd
złożony wirtuozowi. Własne wspomnienia, przeżycia i przemyślenia
pisarza harmonijnie łączące się i dopasowujące do charakteru muzyki
adresata bardzo mnie poruszyły, tym bardziej, że mogłam delektować się
dołączoną do książki płytą z muzyką Mozarta.
„Miłość nie jedno ma imię” - nie
jest to żadnym odkryciem, ale Schmitt potrafi pisać o miłości i
sile uczuć tak, jak nikt inny, analizuje przy tym różne odcienie i barwy tego
uczucia. W kolejnych jego utworach wkraczałam w świat ludzkich
namiętności i uczuć, które pochłonąć mogą każdego. A były to tomy opowiadań,
powieść oraz dramaty, którymi dowiódł, że dobrze sobie radzi z każdą formą
przekazu. I tak w „Trucicielce i Innych opowiadaniach o namiętnościach” – zbiorze czterech
wyjątkowych opowiadań, odkrywa przed nami prawdziwą potęgę i moc
uczuć. Zaglądamy w nich w najciemniejsze zakamarki duszy, poznajemy historie
pełne emocji - od miłości po nienawiść. To zbiór różnych opowiadań, a
motywem przewodnim wszystkich jest obsesja.
Intryguje mnie najbardziej postać Trucicielki, 70 letniej Marie
Maurestier mieszkającej samotnie w małym miasteczku Saint-Sorlin,
wprawdzie oczyszczonej przed laty przez sąd z zarzutu morderstwa trzech
mężów, ale dla mieszkańców wciąż uchodzącej za winną i
wzbudzającą lęk. To diablica -złej sławy atrakcja turystyczna - mawiają o
niej. Do czasu kiedy do miejscowego kościoła przyjeżdża nowy, młody
proboszcz, któremu na spowiedzi postanawia wyznać swoje grzechy i mroczne
tajemnice. Z niepokojem czytamy o wciągającej go przez diablicę grze i zadajemy
pytanie: czy ona zabiła, jaka mroczna tajemnica skrywa jej życie?
Sam pisarz zamyka tomik „Historii miłosnych” swym wywodem na temat tektoniki
uczuć, którą to teorię sformułowaną przez niemieckiego uczonego Alfreda
Wegenera na temat teorii tektoniki płyt „można z powodzeniem zastosować do
naszej psychiki”, jak wspomina na zakończenie.
Zbiór wzbogaca fragment
prywatnego dziennika autora z okresu pisania książki, w którym dzieli się
uwagami na temat poruszanych tematów, opisuje źródła inspiracji literackich,
zdradza sekrety na temat warsztatu pisarskiego. Bardziej poznajemy pisarza,
także jako wnikliwego człowieka i filozofa, którym jest z wykształcenia.
Urzeka też tomik pt. „Historie
miłosne” z najpiękniejszym według mnie opowiadaniem pt. „Marzycielka z
Ostendy”. To zbiór siedmiu różnych opowiadań, traktujących o skrywanych
tajemnicach, wielkich uczuciach, jakie mogą zawładnąć sercem
człowieka. Historia Emmy, tytułowej
marzycielki z Ostendy cała utkana jest z impresji, nostalgii,
marzeń, wspomnień i wyobraźni. To opowieść o tym, że „z wielkiej miłości nie da
się wyleczyć”, nawet jeśli miałoby to oznaczać drwiny, samotność i
niedowierzanie otoczenia do końca życia. Wspomnień jednak nikt nam nie
jest w stanie odebrać. Prawdziwa miłość przetrwa wszystko! I to nie
musi brzmieć niczym banał i truizm! Czy ta historia o pięknej miłości Emmy do księcia to prawda
czy to tylko wymysł starej kobiety i jej najcenniejsze ze wspomnień, z których
nie można się wyleczyć? Zachęcam do oddania się lekturze o Marzycielce i
zgłębianiu tajemnic tej kobiety.
Ta historia porywa już
swymi pierwszymi słowami: „Kiedy widzicie kobietę i mężczyznę w
urzędzie stanu cywilnego, zastanówcie się, które z nich stanie się mordercą.”
„Małe zbrodnie małżeńskie” –
dramat czytany jak powieść, to studium małżeństwa i tego co pozostało z uczuć
po latach. I jak to bywa u Schmitta, z lekkością, perfekcją przekazu,
zabawną i pełną zaskakujących zwrotów akcją śledzimy przewrotną grę
Lisy i Gellesa -małżeńskiej pary, snując domysły o dalszych ich perypetiach i
zagadkowych sytuacjach będących ich udziałem. Widzimy tu połączenie
miłości z kłamstwem, maski, które opadają, chęć ukrycia prawdy o sobie, badanie
siebie nawzajem niczym w psychodramie, a dobrą okazją jest rzekoma amnezja
bohatera powracającego do domu po pobycie w szpitalu. Historia Lisy
i Gellesa, choć bez dosłownego „trupa”, pokazuje jak wiele rzeczy drobnych
praktykowanych przez lata zabijać może miłość, aż potrzeba wstrząsu
dla „mordercy”, aby zrozumiał co robi.
Dzięki urzekającej tym razem
powieści, a są to „Trzy kobiety w lustrze” Schmitt - zdobywca nagrody
literackiej Goncourtów 2010 - zabiera nas w niezwykłą podróż przez czas i
historię przedstawiając losy fascynujących kobiet. Te trzy kobiety to
współczesna gwiazda filmowa, mistyczka z XVI wieku i arystokratka zafascynowana
psychoanalizą. Na pozór dzieli je wszystko. Łączy oprócz imienia Anne
dwóch bohaterek i Hanne - tej trzeciej - obsesyjna myśl, że muszą porzucić
swoje dotychczasowe życie, pełnione role społeczne, oczekiwania rodziny
czy przyjaciół i odnaleźć to, co dla nich naprawdę ważne. Kolejny raz – w
tym pięknym studium kobiety - z wrażliwością filozofa i pasją wytrawnego
detektywa, zgłębia tajemnice kobiecej duszy. W tym lustrze może się przejrzeć każda
z nas. Wątki autor tak plecie misternie i tak krzyżują się ich losy, że to
co początkowo wydawać się może zbiorem opowiadań z kobiecym
motywem, przeradza się pod piórem Schmitta w niezwykłą powieść o
tożsamości kobiety i jej roli w świecie. Ręczę, że każda z czytelniczek
znajdzie w nich cząstkę siebie.
Z właściwą sobie finezją
i wnikliwością w ostatnim swym dziele pt. „Miłość we troje”, które
jeszcze we mnie brzmi, autor opowiada o głęboko skrywanych uczuciach,
które wręcz jak „niewidoczne znaki wodne” odciskają się na naszych relacjach
z najbliższymi. Używa przy tym takich pojęć jak: życie wirtualne, reguły
matematyczne, konieczna mediacja, symboliczne wcielenie, ukryta architektura
uczuć spinająca bohaterów i opowiadania tam pomieszczone. Mówi o źródłach
inspiracji i tworzywie literackim, którym bywa samo życie. A to wszystko za
sprawą dziennika zamieszczonego na końcu, bez którego trudno zrozumieć
bohaterów i świat tu przedstawiony, rządzący się swą wewnętrzną
logiką.
„Wszyscy jesteśmy osadzeni w dwóch
życiach, rzeczywistym i wyobrażeniowym. I te bliźniacze życia są jak siostry
syjamskie, silniej splecione ze sobą, niż nam się na pierwszy rzut oka wydaje,
tak bardzo świat równoległy do naszej rzeczywistości modeluje ją, a
wręcz zmienia”. To będzie temat tej nowej książki złożonej z opowiadań: życia
wirtualne, które tworzą podstawę życia realnego.
/Dziennik ,Tamże/
„Czy można stworzyć nowy
związek, gdy poprzedni wciąż odciska swoje piętno?’’- to intrygujące słowa z
jednego z opowiadań zamieszczone na okładce. Od samego początku
Schmitt i wydawca wiedzą, jak przykuć naszą uwagę.
W istocie „Małżeństwo we troje”
to tytuł jednego z czterech różnych opowiadań i jednej minipowieści, które
łączy wspólny mianownik, a są to uczucia. Bada w nich emocjonalną
architekturę, skrywaną w zakamarkach naszych serc, targanych
uczuciami silnymi i głęboko ukrytymi z rożnych powodów przed sobą samym i
światem, za woalką zwykłego życia.
Tomik dotyka różnych tematów i
jak to u Schmitta, mamy tu zwykle życie zwykłych ludzi będące inspiracją
dla pisarza.To zasłyszane historie, przeczytane przez autora dzieła oraz własne
przemyślenia i doświadczenia. Homoseksualizm, aborcja, małżeństwa „tęczowe” i heteroseksualne,
przeszczepy-to wszystko z czym się tu zmierza. Wciągająca akcja,
doprecyzowana fabuła, misternie tkana i odsłaniająca coraz nowe prawdy o
bohaterach, a także nieoczekiwane i zaskakujące zwroty akcji czynią
z tego dzieła niesamowitą lekturę.
Mini-powieść pt. „Dwóch Panów z
Brukseli”- plon zasłyszanej od przyjaciela pisarza historii
otwierającej zbiorek- wprost zatyka poruszanym tematem równolegle
śledzonego przez lata uczucia pary heteroseksualnej
i homoseksualnej. Zaczyna się z pozoru banalnie ,a tak
naprawdę śledzimy z zapartym tchem misternie tkaną od początku do końca
historię… Ot, pewna staruszka o imieniu Genevieve otrzymuje spadek, a
jest to na tyle dziwne, że nie zna darczyńcy…Dowiadujemy się stopniowo
prawdy o tym, że pochodzi on od nieznajomego mężczyzny, który przed laty, w
dniu jej ślubu w kościele, również on przysięgał przed Bogiem miłość –tyle ,
że skryty w bocznej ławie kościoła wraz ze swym partnerem. I tak
przez kolejne karty tej historii wchodzimy w życie pary
Genevieve i Eduarda Greinera oraz ‘’tęczowego związku” Jeana i
Laurenta , lata przeróżnych doświadczeń życiowych, odmiennych
zachowań i oczekiwań czwórki bohaterów. Krótko ujmując -jego opowiadanie
o parze gejów zafascynowanych na przestrzeni dziesiątków lat pewną
kobietą ,a potem jej synem - jest znakomite , ale ‘’tęczowa
miłość’’ choć ukazana niezwykle subtelnie, nie dla każdego
jest do strawienia…
Oddajmy głos samemu
Schmittowi , choć to co mówi będzie dla jednych zniewalające, a dla
drugich sztucznie wydumane. „Piszę Dwóch panów z Brukseli i intrygują mnie
głęboko ukryte uczucia, te, których nie wyznajemy ani sobie, ani bliskim,
te ,które są w nas obecne, aktywne ,które nas mobilizują ,ale są
umiejscowione na granicy świadomości. A zatem Jean i Laurent, moi dwaj panowie,
przeżywają wirtualną kobiecość, przejmując się losem Genevieve, a potem
wirtualne ojcostwo, czuwając nad młodym Davidem /to syn Genevieve, tragicznie
zmarły/ Ich życie opiera się na podskórnej architekturze uczuć, nie
wyrażonej, niematerialnej, która nadaje jednak i utrzymuje strukturę
budowli. Wiele naszych aspiracji i pragnień spełnia się w sposób
symboliczny”.
Niezwykle wzruszającą
historię przynosi opowiadanie „Pies”, w którym życie teraźniejsze głównego
bohatera, weterynarza odludka-Samuela Heymanna determinowane jest
traumą Holocaustu i śmiercią żony. Zdaje się, że rozumieją go tylko
psy, a jest to w zasadzie tylko jeden, zawsze o imieniu Argos, zawsze owczarek
niemiecki, o tej samej maści. Gdy jeden zdycha, kupuje drugiego-takiego samego
jak poprzednik. Zaintrygowani tą historią pełną skrywanych
tajemnic z przeszłości bohatera -zastanawiamy się nad końcowym wyborem
Samuela, który po tragicznej śmierci ostatniego psa decyduje się popełnić samobójstwo.
Chciałoby się wykrzyczeć: dlaczego tym razem nie uczynił tak jak zawsze …?
To opowieść o przebaczeniu temu ,który go wydał i skazał na
taki los, o przyjaźni i miłości do psa, tego pierwszego ,który poznany w
Auschwitz, przykleił się do niego ,przywracając mu utracone
człowieczeństwo. Jak później sam wspomina-w tym miejscu śmierci Boga-
„Bóg powrócił do mnie w spojrzeniu psa”. Opowiadając tę historię ,o
czym dowiadujemy się z dziennika, autor czerpał z osobistych doświadczeń
kontaktu z największymi przyjaciółmi ludzi oraz z refleksji ,jakie
wywołała w nim lektura tekstu filozofa Emmanuela
Levinasa, zatytułowana „Imię psa” ze zbioru „Trudna wolność”, w której
opowiada o swym pobycie w „czasach pogardy” w obozie pracy i nietypowych
odwiedzinach bezpańskiego psa.
Opowiadaniu pt. „Małżeństwo we
troje” z początku brakuje tej wirtuozerii Schmitta, choć to znów
tylko pozory. Mamy tu historię pewnej młodej wdowy, do której obarczonej
długami i dziećmi do wykarmienia pukają wierzyciele. Jedynym ratunkiem
może być silna męska ręka. I tak też się staje. Ale jak długo można żyć w
związku „we troje”, kiedy ten drugi mąż nieustannie przypomina o zasługach tego
pierwszego, a nawet chce wydać jego dzieła i biografię? Kim jest
tajemniczy pierwszy mąż, którego geniuszu nie zrozumiała żona? To
zostawia Schmitt na koniec. A jest nim sam Mozart i żona Konstancja, której
niedojrzałość tak znakomicie uwieńczył w „Amadeuszu” Milos Forman.
Opowiadanie to przybliża dalsze dzieje Konstancji i jej drugiego męża,
dyplomaty duńskiego barona von Nissana, którzy przez lata porządkują
dzieła mistrza, wydają je i rozpowszechniają. Pozostaje jednak ta tajemnicza
namiętność jednego mężczyzny do drugiego, który był mężem jego żony. Zalecam
zajrzenie do dziennika pisarza!
Polecam też do przeczytania
opowiadanie pt. ”Serce w popiele”, które choć powala potęgą islandzkiej
przyrody i żywiołów, wątkiem porwania chłopca przez oszalałą, nieszczęśliwą
kobietę i traktuje o problematyce przeszczepów organów, w wersji fabularnej
najmniej mi się podobało.
Ostatnie opowiadanie noszące
niepokojący tytuł „Dziecko upiór” sprawiło, że bardzo różnorakie myśli kłębiły
mi się w głowie. Opowiada ono historię małżeństwa, które dowiedziawszy się o
genetycznej chorobie swego nienarodzonego dziecka, zdecydowało się je
usunąć. Przetrwali tą ciężką życiową próbę i po trudnych momentach
przeżywają ponowny rozkwit uczuć. I tak by trwali, gdyby nie pewien
incydent w górach, gdzie się udali na narty i pojawienie się pewnej
dziewczyny o imieniu Melissa, ratującej ich z lodowej szczeliny do której
wpadli. I kiedy to świętowali wraz ze swą żywiołową wybawicielką i jej
przyjaciółmi swoje ocalenie, dowiedzieli się o chorobie Melissy, cierpiącej na
mukowiscydozę. Mimo choroby i cierpienia jest szczęśliwa. To tak jakby
zobaczyli upiora, swe dziecko, któremu nie pozwolili przyjść na świat. Historia
ta zburzyła ich budowany pieczołowicie spokój, zagnieździła się w zakamarkach
ich umysłu, nie dając już spokoju ani zapomnienia… Autor w swym dzienniku
stawia śmiałe i hipotetyczne pytanie: co by było, gdyby państwo Chopinowie nie
pozwolili przyjść na świat małemu Fryckowi, przyszłemu geniuszowi, cierpiącemu
według ostatniego stanu badań na nie zdiagnozowaną wówczas chorobę
płuc, jaką jest mukowiscydoza.
Pisarz wielokrotnie mnie
zaskoczył, a związane jest to z określoną problematyką i ujęciem tematu.
Jego „Przypadek Adolfa K ” - to snucie alternatywnej historii jednego z
największych zbrodniarzy w dziejach ludzkości, takiej z rzędu tych „co by było,
gdyby…”. Więc co by było, gdyby Adolf Hitler dostał się na Akademię
Sztuk Pięknych…? Autor kreśli podwójny portret psychologiczny despoty.
Na naszych oczach jawi się Hitler - zakompleksiony tyran i
spełniony artysta. A przy tym historia prawdziwa przeplata się z tą, która
mogłaby się zdarzyć. Utwór przynosi kolejne rozważanie autora o jasnej i
ciemniej naturze człowieka, o cienkiej granicy, jaka dzieli dobro i zło. Jest
dodatkowo wzbogacony pamiętnikiem pisarza z okresu tworzenia powieści.
Zaskoczyły mnie też „Intrygantki”- skrywające zbiór
czterech całkowicie od siebie różnych dramatów pełnych humoru, gry
intelektualnej i tematów filozoficznych.
Zapada głęboko w pamięć przewrotna
i pełna ironii, skrywanych przez ludzi masek historia Don Juana -uwodziciela
wszech czasów - wezwanego przez pięć skrzywdzonych przez niego kobiet na
sąd, podczas którego pełne uczucia zemsty będą rozstrzygać o jego
losach.
W trakcie konfrontacji okazuje
się jednak, że każda z nich nadal jest pod jego urokiem i w głębi marzy o
ponownym szaleństwie w jego ramionach, a uwodziciel stwierdza: „Nie
rozstaniesz się ze sobą, nawet jeśli udasz, że cię nie ma”. Pozostałe
dramaty tego zbiorku - poprzez postaci określonych adwersarzy, a są nimi twórca
psychoanalizy i Absolut pod imieniem Nieznajomy, a nawet sam Diabeł
ubolewający, że współczesne zło „kręci się na jałowym biegu i przysypia”, więc
należy znaleźć „nowe sposoby zaistnienia w świecie i zniknąć pod
płaszczem rozumu”- oscylują wokół
poszukiwania Absolutu i jednocześnie bronienia się przed wiarą. Wydaje się, że
Schmitt nie jest pisarzem religijnym. On staje u progu religijnych
dociekań. Dalej idzie - to moja
uwaga - C.S. Lewis w „Listach starego diabła do młodego” z 1942 roku.
Gorąco polecam!
Nie inaczej było z jego „Ewangelią według Piłata”, szerszą wersją „Moich
ewangelii” z 2005 roku, choć jak zwykle intrygującym dziełem, co do której
jednak jako osoba wierząca mam mieszane uczucia….Autor rozszerza wydarzenia
opisane w czterech Ewangeliach, dopisuje nowe wątki i interpretuje
je po swojemu. To ciekawe studium ukazujące czasy Jeszui –Jezusa z dwóch
punktów widzenia: Jezusa: Boga - Człowieka, za którym poszły kiedyś tłumy,
który w części pierwszej tej książki – preludium
dokonuje podczas modlitwy w Ogrójcu przeglądu życia oraz punktu patrzenia
namiestnika rzymskiego na osobę „magika z Nazaretu” (to określenie Piłata),
który to w części drugiej tj. ewangelii wg Piłata, będącej zbiorem jego listów
wysyłanych do swego brata – relacjonuje niezrozumiałe dla niego
wydarzenia dotyczące zniknięcia zwłok Jezusa. Utwór ten przynosi
rozważania Piłata, nieustanne poszukiwanie przez namiestnika rzymskiego
racjonalnej przyczyny zaistniałego zdarzenia i stawiane przez niego rożne
hipotezy dotyczące tej zagadki. W zmartwychwstanie przecież
nie wierzy…
Przede mną jeszcze zmierzenie się
z motywami zaczerpniętymi z Fausta i fabułą symboliczną w jego
dziele pt. „Kiedy byłem dziełem sztuki”, o którym słyszałam co nieco. Oto
zdesperowany i zakompleksiony bohater - 20 letni Tazio Mirelli na
skraju samobójstwa /tak częsty chwyt Schmitta/ podpisuje pakt ze spotkanym
przypadkowo artystą - niejakim Zeusem Peterem Lamą. Oddając się jego ręce
odzyskać ma sens życia, w zamian stając się sławną żywą rzeźbą oraz jego
własnością. Kiedy spotyka cudowną kobietę, dostrzegającą w nim prawdziwe
piękno, nic nie będzie proste. Zapowiada się intrygująca lektura z
pytaniami dotyczącymi granic sztuki i człowieczeństwa.
Zachęcam gorąco do oddania się
lekturze dzieł Schmitta, które wzruszają, niepokoją, a także wzbudzają
silne i mieszane odczucia. Jego opowieści pochłania się myślami i uczuciami, a
nawet jeśli nie zmieniają one sposobu postrzegania świata to cząstkę nas
samych, czego sobie i innym czytelnikom, zagorzałym wielbicielom Schmitta
z serca życzę!
Jolanta Jurkowska
Obszerne omówienie twórczości autora! Tytuły niewątpliwie warte polecenia również na zbliżające się Walentynki :).
OdpowiedzUsuń