Hanoch Levin (1943-1999) to jeden
z najciekawszych współczesnych pisarzy izraelskich, autor pięćdziesięciu
sześciu dramatów, programów i piosenek satyrycznych, tomu prozy i poezji,
recenzji i książek dla dzieci. Debiutował jako pisarz i reżyser w 1968 roku
satyrycznym programem „Ty i ja, i następna wojna”. Był twórcą
prowokacyjnym - na którego się obrażano za podkopywanie państwowego
fundamentu - znanym ze swych radykalnych poglądów politycznych (lewicowość oraz
krytyka ekspansywnej polityki Izraela względem Arabów).
Najważniejsza część jego twórczości to sztuki teatralne, w których odnajdowano
wątki łączące je z dramaturgią Samuela Becketta, Bertolta Brechta oraz
twórczością Antoniego Czechowa. Pisał teksty mówiące bezpośrednio o śmierci
(lata 90.) oraz groteskowe komedie rodzinne, utrzymane w poetyce teatru
absurdu. Interesowały go przede wszystkim zagadnienia egzystencjalne,
sytuacja człowieka zdającego sobie sprawę ze swej przemijalności i
skazanego na cierpienie, i śmierć. Pisarz mocno akcentujący cielesność
bohaterów i skłonność do stosowania wobec innych fizycznej i psychicznej
przemocy. Blisko trzydzieści z jego sztuk doczekało się realizacji
scenicznych, a większość dramatów wyreżyserował on sam.
Któż z nas nie zaznał choć raz
udręki życia, takiego stanu ducha, którego nikomu życzyć nie
należy, który jednak od czasu do czasu nas dopada. „Udręka życia” to
zarazem tytuł znakomitej sztuki teatralnej tego izraelskiego dramaturga
(tytuł utworu brzmi „Melechet Hacham („Trud życia”, 1989) i stan
ducha przytrafiający się parze głównych
bohaterów, przeżywającej kryzys pożycia małżeńskiego po
40 latach wspólnego życia.
A jako, że teatralny
grudzień w telewizji polskiej stoi mocnym teatralnym akcentem i
cieszyć może powrót teatru telewizji w TV 1 i w TV Kultura (w wypadku tej
ostatniej stacji reaktywacja teatru Sensacji „Kobra”; dla ludzi w „odpowiednim
wieku” kiedyś kultowej) ja za sprawą tej pierwszej - o 20.25 w
poniedziałkowy wieczór 9 grudnia - zasiadłam przed telewizyjnym ekranem
delektując się wysokim poziomem artystycznym kameralnej realizacji telewizyjnej
wspomnianej sztuki, wystawionej wcześniej na scenie Teatru Narodowego w
Warszawie (2011). To był mistrzowski popis z udziałem Janusza Gajosa,
Anny Seniuk i nie ustępującego w niczym Włodzimierza Pressa. Gwiazdorstwo
telewizyjnej sztuki zapewnili ponadto reżyser adaptacji
telewizyjnej i teatralnej – zasłużony dla polskiej sceny Jan
Englert, Stanisław Radwan – muzyka oraz Witold Adamek – zdjęcia. Te wszystkie
nazwiska mówią same za siebie…
Wraz z parą bohaterów przeżywałam
owe udręki ich życia, początkowo śmiejąc się co niemiara ze specyficznego
humoru i przeróżnych przywoływanych przez nią powiedzeń określających ich
wzajemnie. I bardzo żałuję, że sobie ich po prostu nie zapisałam, choć niektóre
z nich jeszcze „brzęczą” mi w uchu. W miarę trwania sztuki był to już
„śmiech” przez łzy, kiedy to zaczęły się budzić refleksje natury
egzystencjalnej i zaduma nad losem Jony (On) i Lewiwy (Ona). I tak to Jon
Popoch - sfrustrowany i znudzony, chcący zasmakować jeszcze czegoś nowego
i ekscytującego w życiu, a jeszcze bardziej przerażony końcem swych
dni, zaczyna pierwszy, wylewając swą gorycz na Lewiwę. Oto
przebudzony w środku nocy zaczyna swój monolog o zmarnowanym życiu u boku żony.
I tu - raz po raz - następują soczyste potoki słów i równie komiczne
dialogi.
Jon zaczyna fantastycznie: „Ptaki
przylatują i odlatują, zarazy wybuchają i wygasają, turyści przyjeżdżają i
wyjeżdżają, a Ona ciągle jest”. Po czym z wielką ekspresją wywraca łóżko
z Lewiwą budząc ją i oznajmiając, że odchodzi.
Śmiejemy się do łez z wielością
powiedzeń, które winno się natychmiast zapisać, bo umkną. Mamy tu
mistrzowski popis gry aktorskiej, wzajemnych żali, począwszy od Niego, ranienia
się, arcykomicznych i groteskowych oskarżeń, głębszych od małżeńskich
pretensji: a to o niewierność i zdradę Jej we śnie. Jej przyznanie „we
śnie nie byłam dalej niż nasza ulica ” –też Mu nie w smak….„bo nawet ze
smyczy we śnie nie potrafi się spuścić ” - zaraz ripostuje. Znają
bezbłędnie swe bolączki i przyzwyczajenia…ba nawet wiedzą co powie i o co za
chwilę zapyta druga strona …
„Teraz się mnie
zapyta, czy napiję się gorącej herbaty, bo w domu nie ma wina” –
to słowa Jego.
„Masz kogoś? – to Lawiwy .
Przechodzimy przez mistrzowski
popis wzajemnego obrzydzania sobą, aż po Jego żołądkowe porównana, kpinę z Jej
ciała ”gniotącego” Jego duszę. Mamy zaraz reakcję Lewiwy -począwszy od
banalizowania sprawy, obrócenia w żart, niedowierzanie, lęku przed opinią
otoczenia - poprzez próby odzyskania męża (wspaniałe, czerwone pantofle jako
wabik …ona proponuje na nowo swe ciało) - po wielki krzyk zadanego bólu i
wzgardy jej całym „uczciwym życiem”.
"Kiedyś byłam młoda! Kiedyś
były tu dzieci! Hałas, i było dla czego żyć! Teraz się zestarzałam!" – to
Jej przejmujące słowa.
Otrzymaliśmy wspaniały portret
ludzi znudzonych życiem, przed sobą nie mających żadnych tajemnic - z
przesłaniem, że należy podjąć walkę o miłość. Oni to czynią, nawet
za cenę wcześniejszego ośmieszenia i upokorzenia, aby tylko zranić i
dotknąć do żywego. Mamy tu prawdę o naszym losie, miłości, która blednie, ale
warto o nią powalczyć. To wymaga trudu związanego z ocaleniem, wspólnie
przeżytego czasu i więzi nadszarpniętych przez lata… owej udręki życia. I to
wcale nie musi być chłodna kalkulacja, bo takiej nie ma w bohaterach.
I tak to opowieść o znudzonych
sobą małżonkach przeradza się momentami w hymn na cześć małżeństwa, kiedy to
Lewiwa mówi, że „nic piękniejszego nie wymyślono, jak wspólne starzenie się
małżonków ”. I ja przyznaję jej rację, bo kiedy widzę pochylone,
trzymające się za rękę pary, niekiedy z towarzyszącym im wózeczkiem (tak
ostatnio wyśmianym) - ogarnia mnie wzruszenie.
W sztuce, pojawia się w domu
skłóconej pary, samotny natarczywy stary kawaler Gunkel
(Włodzimierz Press), który uosabia poczucie niespełnienia głównego
bohatera. Jon widząc w nim swą przyszłość - rezygnuje z opuszczenia żony i
godzi się jednocześnie ze swym losem. Dostrzega jednocześnie brak możliwości
rozwiązania swych życiowych problemów. Więcej szczegółów i zakończenia nie
zdradzam, licząc na to, że niejeden raz będzie nam dane tę sztukę obejrzeć.
Ten małżeński obrachunek Jony i
Lewiwy wystawiany sobie wzajemnie, wypada śmiesznie i strasznie, a
momentami nawet groteskowo. Strasznie tym bardziej, iż łapiemy się, że ta
sztuka jest o nas, o niejednej parze małżeńskiej! Udręka życia…czy samo
życie? Tak mogą wyglądać nie tylko o polityce i pieniądzach „nocne Polaków
rozmowy” - coraz bardziej sfrustrowani dajemy upust złości na partnerze,
wystawiając mu gorzki rachunek za życie nieudane i niespełnione, pragnienia
niezrealizowane. Więc zostaje krzyk, zadany ból itp.
Porusza opowiedziana w sposób
ironiczny, a nawet groteskowy głęboka opowieść o sprawach najważniejszych
w naszym życiu: zmaganiu się z nim w nużącej, ogłupiającej często szarzyźnie
życia, gdzie rozmywają się i marzenia, i cele główne, i te poboczne
…ginie po drodze miłość, bo mąż/żona jest tak przewidywalny/a, że wiem, co
zrobi i powie za chwilę druga strona…. Trudno, mimo odczuwalnej potrzeby
zmiany i poszukiwania na nowo szczęścia, cokolwiek uczynić…słowem i żyć i
odejść trudno – bo lęk przed opuszczeniem, zagubieniem, samotnością
i starością tak duży w nas.
Zarówno inscenizacja, jak i
fenomenalna gra aktorów są mistrzowskie! Urzekła mnie też oszczędna
scenografia, fotel na którym siadają postaci, małżeńskie łoże, a potem raczej
Madejowe… i w tle obraz żarzącej się nocą metropolii. Otrzymaliśmy dawkę
niezłego, często wisielczego „czarnego humoru” (Hanoch Levin był z
tego znany), a nawet porcję słów z lekka „pieprznych”.
To komedia ze śmieszno-gorzką
pigułką. Skazana jest na sukces i cieszmy się, że mogliśmy ją obejrzeć w TV 1.
Nie każdy wszakże może sobie pozwolić na kibicowanie tej sztuce w stolicy, a
tym bardziej w odległym Tel Awiwie lub w Ameryce! W tym miejscu warto wspomnieć,
że z tym spektaklem - w ramach odbywającego się Międzynarodowego Festiwalu poświeconego
twórczości dramaturgicznej Hanocha Levina - Teatr Narodowy w roku 2012 był w
Tel Awiwie (owacje dla polskiego teatru). Wspomniana sztuka podbiła
również chicagowską i nowojorską Polonię. Nadmienić mogę, że „Kruma”- inną
sztukę Levina - wyreżyserował w 2005 Krzysztof Warlikowski. Izraelski dramaturg
ma więc szczęście do wybitnych polskich reżyserów.
A ja oglądając wspomnianą „Udrękę
życia”, w której, jak w soczewce skupiają się podejmowane przez
Levina problemy, przy okazji zapragnęłam czegoś więcej dowiedzieć
się o tym twórcy. Korzyść więc podwójna.
Jolanta Jurkowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz