TRANSLATOR

Nieuleczalnie zaczytana

Miałam wypadek samochodowy, moja głowa uległa licznym urazom. Podobno byłam w śpiączce przez tydzień. Dziś się wybudziłam. Jestem na obserwacji. Lekarze mówią, że nie odniosłam poważnych obrażeń i wkrótce wypiszą mnie do domu. Mój przyjaciel Jan przyniósł mi gazetę, abym zgodnie ze swoim zwyczajem mogła przejrzeć najważniejsze wiadomości z kraju i ze świata. Kiedy podniosłam gazetę miałam wrażenie, że mam problemy ze wzrokiem. Widziałam tylko niewyraźne, niezrozumiałe i bezsensowne znaczki. 

- „Co to jest? - zapytałam. Jan i lekarze spojrzeli zdziwieni.
- „Gazeta” - po dłuższej chwili milczenia odparł Jan.
- „To wiem, ale nic nie mogę z tego zrozumieć!”.
- „W czym problem” - zapytał obecny na sali lekarz.
- „Nie wiem gdzie jest tekst” - wyjąkałam.
- „Tutaj” - wskazał palcem niezrozumiały dla mnie szyfr.
- „Nie widzę”. Zbadał moje oczy, ale były sprawne
- „Problem leży chyba w tym, że nie jestem w stanie tego odczytać.” - dodałam
- „Obawiam się, że jednak nie możemy Pani jeszcze wypisać. Musi Pani przejść kilka badań” - stwierdził lekarz i wyszedł z sali.
- „Mam nadzieję, że to nic poważnego” - zaniepokoił się Jan.

Okazało się jednak, że jest to poważne. Nawet bardzo! Nigdy nie zapomnę słów lekarza kiedy mi tłumaczył, że w wyniku wypadku synapsy neuronowe zostały przerwane, ośrodek z w mózgu odpowiedzialny za umiejętność czytania i pisania oraz nauki tych czynności został poważnie uszkodzony, w związku z tym już nigdy nie będę czytała ani pisała. Nie jestem też w stanie na nowo się tego nauczyć. „Przykro mi, medycyna jest bezsilna” - wyjaśnił lekarz z taką miną jakby rzeczywiście było mu przykro. Chociaż przecież byłam tylko jedną z licznych pacjentów a moja historia i mój ból nie interesowały go naprawdę.

Nie chodziło tylko o to, że czytanie było od zawsze moją pasją i że czytałam namiętnie rekordowe ilości książek odkąd tylko nauczyłam się składać litery. Byłam bibliotekarką. Jak teraz mam wykonywać swój zawód?

Doszłam do wniosku, że w pracy nie powiem o swojej przypadłości. Wpadłam na pomysł ponumerowania książek, na szczęście cyfry były dla mnie czytelne. Na pierwszej stronie każdej książki w prawym dolnym roku wpisywałam ołówkiem numer. Dla kogoś innego był to tylko nic nieznaczący bazgraj, dla mnie cenna informacja gdzie powinna stać książka. Samo wypożyczanie i zwroty nie nastręczały mi trudności, gdyż biblioteka była zelektronizowana, przykładałam kartę czytelnika do czytnika i mogłam bez przeszkód wypożyczać. Zwroty były jeszcze prostsze, wystarczyło sczytać z oddawanych książek kod. Udawało mi się tak wypełniać swoją pracę przez klika lat. Jednak co to była za męka! Codziennie przez moje ręce przewijało się kilkadziesiąt książek, każdego dnia układałam je na półce pilnując mojej przemyślnej kolejności. Dotykałam z czułością ich grzbietów i szeptałam kiedy nikt nie mógł mnie usłyszeć: „Jaka szkoda, że nie mogę cię przeczytać!”. Czasami moje cierpienie było tak wielkie, że chroniłam się w toalecie i tam płakałam tłumiąc łzy, żeby nikt ze współpracowników mnie nie usłyszał. Po trzech lat nie byłam w stanie normalnie pracować, ból skumulował się we mnie i nie byłam w stanie dłużej go tłumić. Kiedy rozpłakałam się z żalu przy czytelniku, który opowiadał mi jaką świetną książkę ostatnio przeczytał, stwierdziłam, że muszę odejść. Złożyłam wymówienie i przez kilka miesięcy żyłam z oszczędności, płacząc za każdym razem kiedy przechodziłam koło biblioteki i lub księgarni. Kiedyś szłam wiosną przez park a tam na każdej ławce siedzieli ludzie zaczytani w różnych książkach. Miałam wrażenie, że schwytali rzadkie ptaki, których skrzydła falują gdy przerzucają strony. Patrzyłam na nich z tak silną zazdrością jakiej nie czułam nigdy i do nikogo.

Po upływie trzech miesięcy znalazłam pracę w kwiaciarni. Aplikowałam tam, ponieważ nie wymagała ode mnie ani pisania ani czytania. Jedynie należało pielęgnować kwiaty i przyjmować pieniądze oraz wydawać resztę. To nie sprawiało mi kłopotu. Pracowałam tam już około półtora roku kiedy do mojej skromnej kwiaciarni zawitał człowiek, który na zawsze zmienił moje życie ...

Rozmawialiśmy bardzo długo i to nie tylko o kwiatach. Nie był przystojny ani brzydki. Powiedziałabym, że przeciętny. Jeden z tych niewyróżniających się z tłumu obok którego większość kobiet przejdzie obojętnie nie wiedząc, co tracą. Był bardzo elokwentny i uwiódł mnie swoją inteligencją i rasowym poczuciem humoru już tamtego pierwszego dnia. Jednak kiedy zamówił bukiet róż z dedykacją moje serce pękło. Poprosił, żebym osobiście napisała bilecik, ale odmówiłam. Nie mogłam tego zrobić nie dlatego, że nie chciałam, ale dlatego, że nie umiałam. Tłumaczył mi, że ma bardzo nieczytelne pismo a zależy mu, żeby jego wiadomość była dobrze odczytana. Kiedy jednak upierałam się przy swoim sam nakreślił kilka słów i podał mi karteczkę prosząc o doręczenie wraz z kwiatami pod wskazany adres. Z żalem wykonałam jego polecenie i przyjęłam zapłatę. Kiedy wyszedł poleciłam naszemu kurierowi, żeby mi powiedział kto jest adresatem, „jakaś kobieta” - odparł obojętnie. Tylko to chciałam wiedzieć, moje serce ścisnęło mi się z żalu. Prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczę. Kierowana ciekawością chętnie przeczytałabym tych kilka słów, które napisał, ale niestety nie mogłam tego zrobić. Było to dla mnie niewykonalne. Wyobrażałam sobie jednak, że utrwalone są tam słowa miłości i oddania. Myśl o tym sprawiała mi ogromny ból, ale nie mogłam jej odgonić. Tajemniczy nieznajomy był zakochany w jakiejś szczęśliwej kobiecie, której imienia nawet nie znałam. Oddałabym wszystko, aby być na jej miejscu.

Ku mojemu zdumieniu mężczyzna pojawił się następnego dnia. Promiennie uśmiechnął się na mój widok. „Pewnie rozpiera go szczęście zakochanego gdyż jego kwiaty zostały dobrze przyjęte” - pomyślałam cierpiąc w skrytości ducha. On jednak nie wspomniał słowem o swojej wybrance, za to opowiadał mi dużo o sobie i swoich zainteresowaniach. Wypytywał o mnie, kwiaty i mój wolny czas. Zapytał o której kończę pracę. Podałam mu godzinę a on wyszedł. Wrócił jednak kiedy zamykałam drzwi kwiaciarni.
- „ Czy sprawi mi Pani tą przyjemność i dotrzyma mi towarzystwa przy kolacji” - zapytał z uśmiechem o którym śniłam co nocy. Moje serce, aż rwało się do niego, ale powstrzymała mnie wrodzona uczciwość i pamięć o tej której kupował róże - kwiat symbolizujący miłość i wierność. Może nie znał symboliki kwiatów, ale miałam nadzieję, że jest lojalny wobec swojej wybranki. W każdym razie nawet gdyby dla niego zdrada była chlebem powszechnym, dla mnie była karygodnym i niewybaczalnym postępkiem więc z całą mocą wewnętrznego oburzenia, że tak odbiega od ideału za jaki go miałam, odparłam:
- „Nie, to nie wchodzi w rachubę”. Zdziwił się trochę, ale zapytał:
- „Dlaczego?”. Tak bardzo chciałam mu odpowiedzieć „Przecież masz kobietę, której kupujesz kwiaty i być może wyznajesz miłość na bilecikach, których nie mogę rozczytać. Ją zapraszaj na kolację nie mnie, chociaż tak bardzo cię kocham” Nie byłam jednak w stanie wydusić z siebie tych słów więc udałam, że się śpieszę i szybko odeszłam. Kiedy po jakichś pięciu minutach odwróciłam głowę nadal stał w miejscu gdzie go zostawiłam.

Mężczyzna był jednak uparty. Przychodził do kwiaciarni każdego dnia i toczyliśmy długie, niezwykle ciekawe rozmowy. Czasami kupował kwiaty, które potem usiłował mi wręczyć jednak zawsze odmawiałam pamiętając o tym, że jest już zajęty. Z dnia na dzień był coraz smutniejszy, aż w końcu odważyłam się zapytać o powód jego strapienia. 
- „Pani jest tym powodem” - odparł z przerażającą szczerością patrząc mi w oczy z miną spaniela.
- „Ja?” - nawet nie usiłowałam ukryć zdumienia.
- „Tak, kocham Panią od dnia kiedy pierwszy raz Panią zobaczyłem w tej kwiaciarni a Pani nieustępliwie odrzuca wszystkie moje zaloty. Mogę na Panią patrzeć i zatracać się rozmowie tylko przez te krótkie osiem godzin Pani pracy a potem pozostają mi tylko marzenia i sny w których całuję Panią każdej nocy” - jego słowa sprawiły, że moje serce zaczęło bić tak mocno jak skrzydła mewy uwięzionej w klatce i chcącej wydostać się na wolność.
- „Też Pana kocham” - wydukałam zanim rozum zdołał powstrzymać oszalałe z nadmiaru emocji serce. Natychmiast pożałowałam, że to powiedziałam. „Przecież on jest zajęty” - łajał mnie w myślach rozsądek. Jednak on już przechylił się przez ladę chcąc mnie pocałować. Cudownie ocalałymi resztkami silnej woli zdołałam się odsunąć mając w pamięci jego lubą. Zapytałam o nią. Spojrzał zaskoczony.
- „Nie czytałaś bilecika? Miałem nadzieję, że to zrobisz.” - odparł. Nie chciałam, żeby się wydało, że nie umiem czytać więc odpowiedziałam, zresztą zgodnie z prawdą, że:
- „Nie czytam korespondencji moich klientów”
- „Rozumiem” - był trochę rozczarowany. „ Było tam napisane, że z nią zrywam ponieważ zakochałem się w innej a te kwiaty mają być dla niej osłodą na przeprosiny po tych kliku miesiącach naszej znajomości.” - wytłumaczył. Próbowałam myśleć trzeźwo, ale rozkochane, szalejące serce nie pozwalało mi na to. Nic z tego nie zrozumiałam, w kim się zakochał? Czyżby we mnie? Czy to dla mnie porzucił tamtą, która miała szczęście być z nim przez parę miesięcy? Nie śmiałam pytać. Jednak nie musiałam, sam ciągnął dalej:
- „I tak nie mogliśmy się nigdy porozumieć, wiecznie się kłóciliśmy bo zbyt różniliśmy się od siebie. Kiedy spotkałem ciebie ona i wszystkie inne kobiety przestały się dla mnie liczyć. Tylko Ty. Tylko Ciebie kocham i pragnę. Jeśli prawdą jest, że odwzajemniasz moje uczucie może wreszcie zgodzisz się, abym Cię pocałował wreszcie na jawie a nie tylko w snach?”
- „Oczywiście” - odpowiedziałam czując jak ogromny ciężar spada mi z piersi. Ulga, że jest wolny była wszechogarniająca jak ciepło w letni dzień i bardzo przyjemna.

Pocałunek tamtego dnia zapoczątkował moje nowe życie, w którym nie byłam już singielką. Tak jak myślałam pasowaliśmy do siebie doskonale. Nie kłóciliśmy się praktycznie wcale, czasami tylko droczyliśmy się i przekomarzaliśmy się żartobliwie. Nigdy nie mieliśmy dość naszych wspólnych rozmów i cieszyliśmy się każdym dniem. Pewnego razu nasza pogawędka zeszła na niebezpieczne dla mnie tematy - mianowicie czytanie książek. Mój partner czytał ich bardzo dużo i nie mógł zrozumieć dlaczego ja - kobieta inteligentna - ich unikam. Mieszkaliśmy razem więc nie mogłam przed nim ukryć tego, że ich nie czytam. Uznałam, że najwyższa pora, aby opowiedzieć mu o wypadku i jego jakże przykrych dla mnie konsekwencjach. Wysłuchał bardzo uważnie ani razu mi nie przerywając a kiedy skończyłam mówić przytulił mnie mocno i długo trzymał w ramionach.
- „Tak mi przykro” - powiedział w końcu. „Możemy jednak temu zaradzić”
- „Jak? Mówiłam, że lekarze byli bezsilni” - zapytałam.
- „Lekarze są też bezsilni wobec miłości. Zobaczysz, że siła mojej wiary w Ciebie i naszego uczucia przewyższy Twoją chorobę. Obiecuję Ci, że będziesz mogła czytać” - wiedziałam, że mój mężczyzna nie rzuca słów na wiatr więc tym bardziej byłam zdziwiona jego słowami.
- „To się nie uda, skarbie” - tłumaczyłam mu jak dziecku.
- „Uwierz!” - wykrzyknął. „Zawsze warto spróbować. Przecież nie masz uszkodzonej pamięci, możesz nauczyć się alfabetu na pamięć!” - zapewnił mnie. Powątpiewałam, ale zgodziłam się spróbować, chociaż szczerze mówiąc, nie było łatwo.

Następnego dnia udaliśmy się na wspólny spacer wzdłuż alei, przy której rosły wysokie topole. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że mój luby do pnia każdego drzewa przyczepił duże kartki z poszczególnymi literami alfabetu. Czytał mi je po kolei, w miarę jak mijaliśmy drzewa a ja powtarzałam za nim. W drodze powrotnej zrobiliśmy to samo. Potem każdego dnia chodziłam tamtą aleją powtarzając alfabet przez okrągły rok. Jeśli wiatr, ptak lub jakieś ciekawskie dziecko zerwały kartkę mój kochany mężczyzna cierpliwie przyczepiał na jej miejsce nową z odpowiednią literą alfabetu. Wreszcie nauczyłam się na pamięć wszystkich liter, ale nadal nie umiałam ich złożyć w wyraz. To mnie przerastało. Każde dziecko było by w stanie to zrozumieć, ale nie ja. Miałam jednak doskonałego i bardzo cierpliwego oraz wyrozumiałego dla mojej słabości nauczyciela, zatem po kliku a może nawet kilkunastu nieudanych próbach wreszcie nauczyłam się łączyć litery w całość. Od tego momentu znowu mogłam czytać. Czułam się jak nowo narodzona. Nie byłabym w stanie wyrazić wdzięczności dla mojego życiowego partnera, który wkrótce stał się moim Mężem.

Piszę te słowa siedząc przy kominku. Już ta pora, że za chwilę przyjdą nasze dzieci, abym poczytała im bajki. Mój Mąż udaje, że czyta w tym czasie gazetę, ale tak naprawdę przysłuchuje się moim słowom i uśmiecha pod nosem, być może na wspomnienie naszej wspólnej nauki. Dzięki niemu mogłam wrócić do mojej pasji i czerpać z niej przyjemność każdego dnia ...

Sylwia Rytko-Siodłowska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz