W upalne, wakacyjne dni czytelnik
raczej preferuje literaturę miłą, lekką i przyjemną. Ja natomiast doczytuję te
pozycje, na które zwykle brakuje mi czasu. Okres urlopowy sprzyja bowiem
spokojnemu odpłynięciu do krainy odłożonych na później książek! Nie chodzą mi
wtedy po głowie żadne akcje, projekty, warsztaty, spotkania, zajęcia etc. Jestem
tylko ja, natura i literatura!
Takiego momentu doczekała się w
końcu przepiękna książka Grażyny Jagielskiej „Miłość z kamienia. Życie z
korespondentem wojennym”. Przepiękna nie tylko dlatego, że poruszająca i
wzruszająca, ale przede wszystkim dlatego, że opowiedziana prostym, oszczędnym,
głęboko osobistym i zarazem niezwykle literackim, językiem.
Książkę rozpoczynają mocne słowa:
Dzisiaj mijają trzy miesiące, odkąd przyjęto mnie do kliniki psychiatrycznej
z objawami stresu bojowego. Tak naprawdę jest to stres mojego męża, ale on
zawsze oddawał mi wszystkie swoje kłopoty. Opowieść, która następuje potem,
to opowieść o ogromnym strachu i obsesji utraty najbliższej osoby, to historia
o poświęceniu, bezgranicznym oddaniu, samotności, ciemnej stronie pasji, ale
nade wszystko o miłości - trudnej, ekstremalnej, uzależniającej, a jednak
pełnej cierpliwości i nadziei na przyszłość.
Z każdą kolejną wyprawą wojenną,
a było ich łącznie pięćdziesiąt trzy, Wojtek czuł, że na jego oczach dzieje się
cud, że jest w najważniejszym w danej chwili miejscu na świecie, że jest
świadkiem przełomowych wydarzeń. Pasja, która zawładnęła jego życiem, okazała
się mieć nie tylko potężną siłę twórczą, ale też tą drugą stronę -
niszczycielską! To, co Wojtkowi kojarzyło się z kolejnymi wyzwaniami,
przygodami, pogonią za informacją, euforią i adrenaliną, dla Grażyny było
jedynie tęsknotą, strachem i dźwiękiem telefonu wywołującego lęk. Jak sama
przyznaje: Ten rodzaj dziennikarstwa ma wiele wspólnego z uzależnieniem. Ma
właśnie takie niegroźne, niemal błahe początki, a potem, nagle, jest już za
późno. (...) Z tym zawodem się nie zrywa, on tkwi we krwi, w mózgu.
Można go tylko zaleczyć, ale odezwie się prędzej czy później.
W pewnym momencie (Wojtek
przebywa w Czeczeni) życie Grażyny uległo całkowitemu zawieszeniu. Zatraciła
wszelkie życiowe funkcje: nie potrafiła zrobić zakupów, podlać kwiatów, zapisać
syna do szkoły. Cała stała się czekaniem! Czekaniem na najgorszą wiadomość!
Ulgą mogło być jedynie zakończenie - jakiekolwiek, niekoniecznie szczęśliwe. Wyobrażam
sobie śmierć swojego męża, ponieważ to mi przynosi ulgę. Jestem już po drugiej
stronie, wiem, jak będzie, kiedy to się stanie. Daję sobie radę. Po prostu się
upewniam, że umiem to zrobić. Moja ucieczka polega na tym, że już jest po
wszystkim, najgorsze jest za mną. Okazuje się, że dużo łatwiej jest żyć z
myślą, że ukochany mąż naprawdę odszedł.
Najgorsze dla Grażyny było to, że
z każdej wyprawy Wojtek przywoził ze sobą różnych ludzi i ich historie. Sporo
samego siebie zostawiał również po tej drugiej stronie, do której ona nie miała
dostępu. Czasem miałam wrażenie, że prowadzi jakąś wymianę. Może nie robi
tego dobrowolnie, ale też się jej nie przeciwstawia - dostaje opowieści, ale
sporo oddaje w zastaw. Choćby to, że osoby „przywiezione z wojny” na zawsze
zamieszkiwały w domu Jagielskich, a zwłaszcza w psychice Grażyny, która jeszcze
na początku starała się zaklinać rzeczywistość pieczonym indykiem, ziemniakami
i ryżem. Recepta okazała się jednak nieskuteczna. Przepaść między małżonkami
pogłębiła się. Ja i Wojtek, staliśmy się dwojgiem odrębnych, czasem wrogich
sobie ludzi. Każde z nas dostało nagle własne ręce i nogi, własny system
nerwowy i instynkt samozachowawczy, własne cele i własne słowa. Mogliśmy myśleć
każde po swojemu i mogliśmy się wzajemnie ranić. Myślę, że mimo wszystko nam
ulżyło.
Przez większość życia prowadzili
ze sobą grę, „oszukiwali” się dla swojego dobra, skracali bądź wydłużali dni. Wojtek
zawsze urywał kila dni, a czasem tygodni, dwa dni z przodu, trzy z tyłu,
żeby pozornie skrócić czas swojej nieobecności. Zadawał mi ból, ale nie chciał,
żebym zobaczyła ranę na całej jej długości. Jest to oszustwo, jakiego się
dopuszczamy - on skraca czas swojej nieobecności, a ja udaję, że mu wierzę.
Może się to wydawać sprzeczne,
ale dom dla Wojtka był bardzo ważny. Uważał, że pasję dziennikarską można
spełniać tylko, jeśli ma się kogoś u swego boku. Mogę to robić (...)
ponieważ wiem dokładnie, do czego wrócę. Muszę wiedzieć, że z tobą jest
wszystko w porządku, jesteś tu bezpieczna i na mnie czekasz. To mi zapewnia
nietykalność. Ona nie potrafiła jednak zrozumieć, co powoduje, że
relacjonowanie wydarzeń jest takie porywające i ekscytujące, że potem
prawdziwe, realne życie wydaje się niepełne, podszyte tęsknotą. Podjęli zatem
próbę pracy wspólnej (wyjazd do Kaszmiru, Sri Lanki i Afganistanu), która
niestety nie powiodła się. Wojtek nie mógł znieść obecności Grażyny, ponieważ
stawał się stróżem jej pokoju i bezpieczeństwa. Nie mogę pracować, kiedy
jesteś ze mną. (...) Przykro mi. Przy tobie nie umiem ryzykować. Twoja obecność
mnie ogranicza. Myślę o twoim bezpieczeństwie, a nie o tym, co powinienem
zrobić. Przestaje być dziennikarzem.
Grażyna doczekała się
zakończenia. Ostatecznie Wojtek zrezygnował z pracy w „Gazecie Wyborczej”.
Zatrudnił się w Polskiej Agencji Prasowej. Znalazł czas na spacery z żoną i
sadzenie kwiatów w ogrodzie. Ma wobec niej dużo dobrej woli i „zaległej”
miłości.
Książka przejmująca i
bezpretensjonalna. Subtelna. Wypowiedziana niemal szeptem. Do posmakowania.
Dorota Olejniczek
* Tytuł pochodzi z książki
„Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym” Grażyny Jagielskiej
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz