TRANSLATOR

Piąta aleja, piąta rano. Audrey Hepburn i inni goście Śniadania u Tiffany’ego

Ta książka jest jak dobrze skrojona mała czarna, której "Śniadanie u Tiffany'ego" przyniosło sławę.
New York Times

Niedziela, 2 października 1960 roku, piąta rano. Na tytułowej nowojorskiej Piątej Alei pada pierwszy klaps na planie Śniadania u Tiffany'ego – filmu do dzisiaj zachwycającego i wzruszającego widzów na całym świecie. Wszystko działa jednak na jego niekorzyść, począwszy od tego, że Audrey Hepburn wcale nie chciała przyjąć roli Holly Golightly, cenzura nie zostawiła suchej nitki na scenariuszu, studio próbowało wyciąć Moon River (jak się później okazało piosenkę oscarową), Blade Edwards nie miał pomysłu, jak zakończyć film (nakręcił zatem dwa zakończenia), skończywszy zaś na tym, że powieść Trumana Capote’a została uznana za nienadającą się do adaptacji filmowej, co dziś wydaje się nieprawdopodobne.

Jakim cudem udało się zatem nakręcić film? Tego oczywiście nie zdradzę! Powiem tylko tyle, że książka jest naprawdę wciągająca. W zabawnym tonie opowiada, w jaki sposób Jurow i Shepherd namówili Audrey, żeby zagrała rolę, która w latach 50. była dość ryzykowną, jak scenarzysta George Axelrod uporał się z cenzurą, jak Hubertowi de Givenchy udało się wpoić modę na małą czarną, jakże dwuznaczną i wreszcie, w jaki sposób Śniadanie u Tiffany’ego zdołało przekonać amerykańską publiczność do tego, żeby uwierzyli, że zła dziewczyna jest w gruncie rzeczy dobra. 
Książka jest opowieścią o tamtych czasach, tamtych ludziach, o wstrząsie jaki wywołali. Pełna nieznanych, smakowitych szczegółów i błyskotliwych anegdot, ukazująca przemiany obyczajowe Ameryki lat 50. i 60.

To melancholijna opowieść o miłości, sławie i sposobie na życie. 






Dorota Olejniczek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz