W listopadzie tego roku ukazał się wywiad - rzeka z kolejnym muzykiem Tymonem Tymańskim pióra znakomitego młodego dziennikarza Rafała Księżyka. Poprzednie pozycje to wywiady z Tomaszem Stańką - „Desperado” i Robertem Brylewskim - „Kryzys w Babilonie”.
Wielu krytyków muzycznych i literackich
zgodnie twierdzi, że ten cykl autobiografii - wywiadów Rafała Księżyka tworzy nową
jakość w polskim dziennikarstwie muzycznym. Wrażliwość autora, ogromna erudycja
muzyczna i literacka, umiejętność słuchania, delikatność, a jednocześnie sztuka
wydobywania od swoich rozmówców, tego co ich określa i co jest dla nich ważne,
tworzy właśnie tę nową jakość. Cytując samego Księżyka, źle jest: (…) gdy
autorowi brak wrażliwości i horyzontów. (…) Trzeba mieć własne zdanie.
Starać się wciągnąć, przemówić do emocji i pobudzić wyobraźnię, choćby za
sprawą metafor, obrazów, skojarzeń. Ale nie rezygnować z konkretów, które
uczynią rzecz praktyczną dla czytelnika. Warto rzucać się w skrajne opinie,
prowokować i rezygnować z nadmiaru słów. Sposób i metoda dziennikarska
Księżyka to próba intelektualnego podejścia w uchwyceniu istoty twórczości
swojego rozmówcy. Odwołaniem może być tu warsztat pisarski włoskiego
dziennikarza i literata Gino Castaldo jaki prezentuje w książce „Ziemia
Obiecana: kultura rocka 1954-1994” (Kraków, Wyd. Znak, 1997).
Tymona Tymańskiego osobiście poznałem w
listopadzie 2008 roku w Lublinie po koncercie jego ówczesnej grupy Tymon &
Transistors w Centrum Kultury, jeszcze sprzed remontu. Poznanie nastąpiło w
okolicznościach absolutnie niekonwencjonalnych, ale bardzo zbieżnych z poczuciem
humoru Tymona. Będąc w wiadomym celu w męskim WC umilałem sobie czas nucąc
jeden z Tymonowych przebojów pod wdzięcznym tytułem „Aj ja jaj nie mam jaj”. W
pewnym momencie usłyszałem z dużej wysokości wtórujący mi tubalny wokal - to
Tymon - prawie dwa metry wzrostu. Po wyjściu z rzeczonego przybytku
podziękowałem Tymonowi za ten duet, za koncert oczywiście i przybiliśmy sobie
piątkę. Tymon sam z siebie zaprosił mnie i dwójkę moich znajomych na górę do
pubu, gdzie rozmawialiśmy przeszło pięć godzin o muzyce, buddyzmie i
literaturze. Nasza znajomość, chociaż siłą rzeczy luźna (głównie maile i sms-y)
trwa już pięć lat. Zawsze gdy Tymon występuje w Lublinie i jeśli nie jest zbyt
zmęczony, chętnie rozmawia, jest otwarty i życzliwy.
Na temat książki ADHD Rafała Księżyka ukazało
się już sporo wyczerpujących recenzji w prasie i w sieci, chciałbym ograniczyć
się więc tylko do zwrócenia uwagi przyszłych czytelników na najważniejsze
epizody muzyczno - życiowe, które ukształtowały Tymona jako człowieka i artystę.
Gdańszczanin z inteligenckiego domu, ojciec
nauczyciel licealny i komunizujący idealista, zapalony kibic sportowy, matka
studiowała geografię i także uczyła w szkole, wytrwały piechur i turystka. Duży
wpływ na edukację muzyczną Tymona miał jego starszy o dziewięć lat brat Roman
- sportowiec, obecnie trener koszykówki,
który wprowadził go w świat muzyki lat 60-ych i 70-ych XX w. (Bob Dylan, The
Beatles, Rolling Stones, Led Zepelin, Pink Floyd, Genesis i absolutny muzyczny
geniusz Frank Zappa). Od najmłodszych lat Tymon chciał grać. Pierwszym jego
zespołem powołanym do życia w czasach licealnych było Sni Sredstvom Za
Uklanianie (Marzenie - środek do odplamiania - nazwa wzięta z etykiety
słoweńskiego proszku do czyszczenia dywanów). Ich muzyka nawiązywała do Joy
Division i nowej fali. Równolegle z grą w zespole Tymon udzielał się także w
grupie Totart. Totart powstał w lipcu 1986 r. na Festiwalu Studenckim Fama w
Świnoujściu. Była to grupa performersko - happenerska o charakterze
anarchistycznego kabaretu. Tworzyli ją studenci polonistyki Uniwersytetu
Gdańskiego, muzycy, plastycy, poeci i różni outsiderzy. To działania Totartu
ukształtowały język wypowiedzi artystycznej Tymona. Totartowcy posługiwali się
techniką zwaną zlewem - absurdalna błazenada, prowokacja artystyczna, liczne
przejęzyczenia itd. Po więcej odsyłam do książki. Tymonowi jednak jako
niespokojnemu duchowi, wiecznie poszukującemu nowych treści i wyzwań, przestał
wystarczać wygłup i zgrywa. Mniej więcej od 1986 roku coraz bardziej uwodził go
jazz, zwłaszcza ten ekspresyjny, punkowy w brzmieniu, a jednocześnie pełen
duchowych poszukiwań free jazz lat 60-ych. Fascynowali go John Coltrane, Eric
Dolphy, Ornette Coleman, Albert Ayler, Theleonius Monk czy Art Ansemble of
Chicago. Osobowością i przewodnikiem muzycznym stał się dla Tymona Coltrane, o
którym tak m.in. mówił: U Coltrane`a czułem bezkresną afirmację,
transcendencję, atmosferę duchowości poza religią. Poczułem, że chcę robić to
samo. Nie mam zamiaru emanować rozpaczą, depresją, pomieszaniem i ignorancją.
W 1988 roku jako wyraz buntu przeciwko
skostniałemu w większości środowisku polskich muzyków jazzowych, zamkniętych na
wszystko co nowe, świeże i nieortodoksyjne, powstała grupa Miłość. Jej spiritus
movens był Tymon, do którego dołączyli Mikołaj Trzaska i Jerzy Mazzol (ten
drugi opuszcza zespół wiosną 1990 r.), a wkrótce Leszek Możdżer, Jacek Olter i
od 1993 r. Maciej Sikała. To Tymon pierwszy rzucił nazwę yass, która dała
początek nowemu stylowi w polskiej muzyce niezależnej. Yass łączył elementy
muzyki improwizowanej, ethno, jazzu, punk rocka, nowej fali i folku. Scenę
yassową tworzyli przede wszystkim muzycy z Trójmiasta i Bydgoszczy związani z
tamtejszą alternatywą. Siłę wyrazu polskiego yassu stanowił brak kompleksów
wobec tradycji muzycznej, jej swobodna, anarchistyczna dekonstrukcja w
połączeniu ze scenicznym absurdem, żartem, elementami pastiszu i parodii.
Yassowcy to jazzowi dadaiści, wywrotowcy, muzyczny kabaret spod znaku Monty
Pythona. Miłość początkowo bojkotowana przez rodzime środowisko jazzowe szybko
jednak stała się znana i ceniona za swoje nowatorstwo nie tylko w Polsce.
Dowodem na to mogą być wspólne sesje muzyczne z takimi osobowościami jazzu jak
Tomasz Stańko, Dave Douglas czy Lester Bowe. Zespół był zbiorem prawdziwych
indywidualności i osobowości muzycznych, którym Tymon w książce poświęca dużo
miejsca i uwagi. Oprócz Miłości, która zakończyła działalność w 2002 roku,
Tymon powołał do życia także takie grupy jak Kury, Trupy, NRD, Masło, Czan,
Poganie, The Users, Yass Ensemble oraz Tymon & Transistors, z którą gra do
dziś. Z książki możemy się też dowiedzieć o innych artystycznych pasjach
muzyka: literatura (Gombrowicz, Witkacy, Boris Vian, Jean Genet, Alfred Jarry,
Kurt Vonnegutt, Eugene Ionesco, Samuel Beckett), teatr, film, przekłady poezji
(jest anglistą z wykształcenia). Znajduje także czas by komponować muzykę do
niezależnych przedstawień teatralnych i filmów (np. Wesele
Smarzowskiego). Tymon uprawia dziennikarstwo muzyczne i prowadzi audycje w
Gdańskim Radiu Roxy. Na wiosnę przyszłego roku ma mieć premierę offowy musical
pt. Polskie gówno, do którego scenariusz i muzykę napisał Tymon. W dużym
skrócie musical jest krytyką rodzimego showbiznesu.
Ta wielość zainteresowań Tymona świadczy o
swoistym artystycznym ADHD. Także w życiu prywatnym rozsadza go energia. Od
wielu lat pomaga mu okiełznać tego demona ruchu i wyciszyć się praktykowanie
buddyzmu zen i medytacja. Jak sam przyznaje drzemały w nim zawsze dwie natury -
jedna to wrażliwiec, pełen empatii, potrafiący słuchać, ciekawy ludzi, głodny
kultury, druga natomiast to błazen, sowizdrzał, prześmiewca i skandalista. W
książce Tymon dużo mówi o niełatwych relacjach damsko-męskich, o partnerkach i
związanych z tym skandalach. Opowiada o tym w sposób delikatny i taktowny, nie
szukając usprawiedliwienia i rozgrzeszenia dla siebie. Tym co pozwala mu
zachować zdrowie psychiczne i dystans do siebie i świata jest poczucie humoru i
uprawiany w różnych postaciach absurd. Z książki moim zdaniem jasno wynika, że
dwoma najistotniejszymi obszarami, które kształtują go jako człowieka i artystę
są buddyzm i szeroko pojęta kultura.
Tak mówi o sobie sam Tymon: Gdyby nie zen
pewnie roztrzaskałbym się o ścianę. Od zawsze rozpierały mnie energia i ADHD. W
dodatku uważałem, że jestem tak fascynujący, iż wybrańcy powinni mnie słuchać
od rana do wieczora. Na co dzień byłem uprzejmym i sympatycznym chłopcem, ale
co pewien czas wzbierała we mnie szalona, psychotyczna energia. Dziś jestem
dużo spokojniejszy, nie ma już tamtego Tymańskiego. Czasem wraca na chwilę, żeby
kogoś rozbawić, ale coraz częściej chowam się w swoim świecie medytacji,
qigongu, roweru i karate, muzyki i książek. W świecie, w którym jest więcej
przestrzeni i ciszy, w którym mam dużo czasu dla rodziny i nie muszę ciągle
udawać małpy. (…) Pamiętasz odcinek Klossa „Gruppenführer Wolf”?. Pod postać
Wolfa podszywało się czterech SS-manów, ale on sam nie istniał. Tak samo nie ma
Tymona Tymańskiego. (...) Nie wierzę, że człowiek jest osobny, że tworzy
wyrazisty, odrębny byt. Czuję się kreatywną przestrzenią, zlepkiem wielu
postaci. Jesteśmy tym, co przeżyliśmy, tylko na chwilę.
Maciej Krawczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz