Wakacje. Czas wypoczynku
i letnich wojaży. Podróży rowerem, autobusem, pociągiem,
samolotem, statkiem. W Indiach dodałabym jeszcze rikszę rowerową i
motorową, a nawet ludzką, ale z tej nigdy nie chciałabym
skorzystać. Zresztą występują one już tylko w Kalkucie i całe
szczęście jest ich coraz mniej. Ulice Delhi często przemierzałam
także na motorze, zdarzyło mi się nawet podróżować autokarem
sypialnym de luxe z wybrzeży Goa do Bombaju. Znajdowały się w nim
sypialne, dosyć wygodne i obszerne, boksy z leżankami, w których
można było smacznie przespać całonocną podróż. Jednak nic nie
przebije moich ukochanych indyjskich pociągów, których sieć
kolejowa jest jedną z największych i najgęstszych na świecie. Co
dziwne, mimo takiej liczebności i poplątanych trakcji, pociągi
rzadko się spóźniają!
Od dzieciństwa kocham
dworce. Są zapowiedzią podróży, jej preludium, jakże
ekscytującym zwiastunem nowej przygody. Główny dworzec w New
Delhi, New Delhi Railway Station, jest jednym z trzech największych
dworców kolejowych w Indiach, znajduje się w samym centrum stolicy,
posiada 16 peronów i jeśli wierzyć Wikipedii, obsługuje dziennie
300 pociągów i 500 tysięcy pasażerów. Stąd odchodzą pociągi
do wszystkich większych i mniejszych miast i wsi całego kraju. Sam
budynek jest dosyć obskurny, zawsze pełen kolejek, a także
pasażerów przeróżnej narodowości, kasty, koloru skóry, którzy
w oczekiwaniu na podróż, z braku miejsc, siedzą po prostu na
podłodze. Gwar i zapach jest specyficzny. Na pierwszym piętrze
znajduje się ukochana przez turystów tzw. Foreign Tourist Quota,
której pracownicy wszystkim internacjonałom pomogą znaleźć
odpowiedni pociąg i wolne miejscówki, których pula, właśnie dla
zagranicznych podróżnych, jest zawsze większa. Niestety, mogą z
niej korzystać tylko osoby z wizą turystyczną, a ja ze swoją wizą
studencką teoretycznie byłam bez szans na znalezienie najlepszych
terminów czy miejsc. Teoretycznie, bo praktycznie kilka razy mi się
udało. Pomogła oczywiście znajomość języka hindi i pogodny
uśmiech.
Perony pełne są tzw.
kuli, czyli tragarzy, którzy za drobną opłatą, przeniosą cały
nasz bagaż. Nierzadko można zobaczyć tragarza, który na swojej
głowie taszczy trzy ogromne walizy, a w rękach następne cztery,
mając na sobie jeszcze plecak (!). Natomiast na torach królują
szczury. Pojawiają się i znikają, zwracając swoją obecnością
jedynie uwagę turystów, bo tubylcy są już do nich przyzwyczajeni.
Nasz pociąg podjeżdża bardzo powoli, zazwyczaj niebieski, niekiedy
bordowy. Na wagonach znajdują się listy nazwisk podróżujących,
bo wszystkie rezerwowane miejsca są imienne. I tak czasami możemy
dostrzec nasze nazwisko poprzekręcane w taki sposób, który nam
nawet nie przyszedłby do głowy. Ale jesteśmy i możemy już
zajmować miejsca. Charakterystyczne dla indyjskich pociągów są
zakratowane okna, ale to tylko w drugiej klasie i wagonach
sypialnych, które to nie są klimatyzowane, natomiast te o lepszym
standardzie, z klimatyzacją, mają okna nieotwierane. Najczęściej podróżowałam Sleeperem, czyli w wagonach sypialnych, ale zdarzyło
mi się też podróżować tzw. klasą AC 3-tier (wagony sypialne,
ale z klimatyzacją) oraz klasą drugą, podobno najgorszą, z
miejscami siedzącymi, jak w naszych osobówkach, bez wcześniejszej
rezerwacji, a co z tego wynika najbardziej zatłoczoną. Wagony
sypialne są ciągiem łóżek znajdujących się na trzech poziomach
po obu stronach niezamykanego przedziału i dwóch łóżkach od
strony korytarza. Klimatyzację zastępują wentylatory. Najlepsze
łóżka są na samej górze, ponieważ nie składa się ich na
dzień, a te środkowe już tak, na najniższych zaś spędza się
podróż w ciągu dnia.
Po charakterystycznym
gwiździe odjeżdżającego pociągu przedziały wybuchają aromatem
przeróżnych potraw. To rodziny indyjskie zasiadają do wspólnego
posiłku. W menażkach mamy roti (pieczywo indyjskie w kształcie
płaskich placuszków), gotowany ryż, pikle, warzywne curry i gęsty
jogurt. Na sam widok tych wspaniałości, sami stajemy się głodni,
ale nawet jeśli niczego ze sobą nie zabraliśmy, pociągowi sprzedawcy nie dadzą nam głodować. Piskliwym głosem już nawołują.
"Ćaj, ćaj, pańć rupaje, ćaj!" ("Herbata, herbata,
pięć rupii, herbata!"), "Tamatar sup, das rupaje, tamatar
sup!" ("Zupa pomidorowa, dziesięć rupii, zupa
pomidorowa!"), i tak bez końca. Możemy napić się też kawy,
spróbować solonych orzeszków, czy zwykłej kanapki wegetariańskiej
lub z kurczakiem. Oprócz tego zbierane są specjalne zamówienia na
śniadania, obiady lub kolacje, które dla podróżujących
przygotują kucharze w indyjskim "Warsie". Jeżeli mamy
ochotę na coś innego, na najbliższej stacji, sprzedawcy sami
podejdą do naszych okien i zaproponują słodycze lub zimne napoje,
a jeśli i to nam nie odpowiada, zawsze można na chwilę z pociągu
wyskoczyć i kupić coś na jednym z licznych znajdujących się na
peronach straganów. Indyjskie pociągi znane są wszak z tego, iż
ruszają bardzo powoli i zawsze można do nich wskoczyć.
Co robi się w pociągach?
Je, rozmawia, gra w karty, je, śpi, je i je albo czyta książki czy
różnego rodzaju czasopisma. Ja najbardziej lubiłam oglądać świat
zza zakratowanych okien, ale nie stroniłam też od rozmów z
Indusami, którzy zawsze byli bardzo ciekawi dokąd się wybieram i
co robię w Indiach. Zawsze też częstowali swoim posiłkiem,
proponowali pomoc, a przy zakupach na następnej stacji pamiętali
także o mnie. A ja o nich. Po niektórych pozostały tylko zdjęcia
lub krótki wpis w pamiętniku, który wtedy prowadziłam.
Pomijając kwestie
higieniczne, o których dbanie w pociągach ciężko (dostępne są
jedynie toalety z małą umywalką), pociągi indyjskie są idealnym
miejscem aby z bliska przyjrzeć się prawdziwym Indiom. W jednym
miejscu mieszają się ludzie różnych kast, klas, religii i
łatwiejsza jest obserwacja jak nawzajem się do siebie odnoszą,
albo czy w ogóle nawiązują kontakt, czy się unikają, jakie mają
zwyczaje, przywary, wady. To takie Indie w pigułce. Czasami wręcz
trudnej do przełknięcia, lecz uzależniającej.
Moja najdłuższa podróż
trwała trzy dni i trzy noce, z Delhi do Trichur, położonego w
stanie Kerala, na samym południu Indii. Za oknem zmieniał się
krajobraz i klimat, zmieniały się rysy twarzy mieszkańców, ich
język, ubiór, po trochu i mentalność. Wysiadałam już w zupełnie
odmiennym świecie, jakże podobnym, ale jednak innym.
Katarzyna Poleszak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz