Właśnie skończyły się Światowe
Targi Książki w New Delhi (nie mniej popularne są coroczne targi Delhi Book
Fair odbywające się w sierpniu). To wywołuje lawinę wspomnień. Dużo bym dała,
aby znaleźć się na rozległych placach Pragati Maidan, na których odbywają się
targi. Niezliczone hale wystawiennicze, setki, jeśli nie tysiące, stoisk
wydawnictw indyjskich i zagranicznych, zielone trawniki pokryte piknikowymi
kocami w kratkę, rodziny z dziećmi, dla których targi są nie tylko okazją do
kupienia książek, ale i spotkań towarzyskich przy popołudniowym lunchu.
Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy przemierzałam alejki pachnące świeżym
drukiem, bojąc się, że nie zdążę obejrzeć wszystkiego, że czegoś nie kupię, że
przegapię ważne spotkanie autorskie. Targi na szczęście trwają kilka dni, więc
po zakończeniu zajęć, szybko wsiadałam z koleżanką do autobusu, który zapchany
do granic możliwości, pustoszał dopiero na ostatnim przystanku. Przyjeżdżałam
drugiego i trzeciego dnia, by w czwartym już tylko delektować się wycieczką
wśród książek. Gdy byłam już zmęczona lub głodna, udawałam się na krótką
przerwę do jednej ze znajdujących się na terenie Pragati Maidan kafejek lub
restauracji. Zawsze wracałam z naręczem papierowych toreb i foliowych siatek,
co doprowadziło do tego, że pod koniec drugiego stypendium, kiedy już na stałe
wracałam do Polski, musiałam wysłać do kraju kilkadziesiąt paczek z książkami o
wadze przeszło 120 kilo.
A zaczęło się niewinnie, bo do
swojej walizki spakowałam tylko jedną książkę. Przysługujący mi dwudziestokilogramowy
bagaż pozwalał na spakowanie jedynie najpotrzebniejszych rzeczy. Jedną z nich
było "Sto lat samotności" Gabriela Garcii Marqueza, książka, którą
zawsze chciałam przeczytać, a nigdy nie znalazłam dość czasu. Więc kiedy jak
nie w Indiach? Książki w Indiach są tanie,
często opatrzone napisem "This book must not be sold outsied
Bangladesh, India, Nepal, Pakistan and Sri Lanka" (tłum. "Ta
książka nie może być sprzedawana poza Bangladeszem, Indiami, Nepalem,
Pakistanem i Sri Lanką"). Zwyczajnie dlatego, iż ta sama książka w
Europie czy Ameryce Północnej jest znacznie droższa. Dotyczy to przede
wszystkim wydawnictw Oxford i Cambridge, ale nie tylko. Książki do nauki
angielskiego, przeróżnego rodzaju słowniki, antologie, czy literaturę piękną,
kupimy w Indiach kilka lub kilkanaście razy taniej. Oczywiście są to książki
zazwyczaj w języku angielskim, ale jest to tylko okazją do podszkolenia tegoż
właśnie języka i szansą na rozsmakowanie się w czytaniu w oryginale. A warto. W
polskim przekładzie nie znajdziemy tak ogromnego wyboru literatury pięknej
indyjskiej, nie tylko tworzonej po angielsku, ale także w tłumaczeniach z
języków indyjskich mniej znanych, takich jak telugu, malajalam czy pendżabi.
Jak inaczej mogłabym poznać twórczość bengalskich czy tamilskich pisarzy?
Wiodący pisarze pakistańscy, tacy jak Manto czy Ismat Chughtai w ogóle nie są
wydawani w Polsce.
Indie obfitują również w świetnie
zaopatrzone księgarnie. W Delhi ukochaną dzielnicą bibliofili jest Darjagandź
będąca siedzibą większości wydawnictw indyjskich. Oprócz tego w każdą niedzielę
odbywa się tutaj największy w całych Indiach Kitab Bazaar (Bazar Książek). Jego
tradycja rozpoczęła się w 1964 roku i trwa nieprzerwanie do dzisiaj. Ulice i
chodniki zapełniają się kolorowymi straganami, na których można znaleźć stare czasopisma,
książki używane, nierzadko prawdziwe białe kruki. Wydarzenie to przyciąga
tłumy, nie tylko mieszkańców Delhi czy Indii, ale także obcokrajowców. Tutaj
kupimy książki za przysłowiowe grosze.
Tymczasem zakupy w księgarni to
prawdziwa celebracja. Pracownicy zawsze służą pomocą, odnajdują interesujące
nas pozycje, przenoszą, pakują, nadają paczki, jeśli od razu chcemy książki
wysłać. Tutaj zawsze można liczyć na gorącą herbatę z mlekiem lub kawę, a jeśli
akurat tego dnia jest gorąco, na zimny gazowany napój lub wodę. Im więcej
książek kupimy, tym większa jest zniżka. Mam swoje ulubione księgarnie. To na
pewno Manohar w dzielnicy Darjagandź przy Ansari Road, People Tree na Connaught
Place przy Sansar Marg, czy słynny Motilal Banarsidass na Kamla Nagar niedaleko
mojego uniwersytetu, który jest mekką studentów indologii z całego świata.
Znajdują się w nim przede wszystkim pozycje sanskryckie, tłumaczenia
starożytnych tekstów wedyjskich, ogromna ilość słowników a także bardzo bogaty
księgozbiór z zakresu indyjskiej kultury, filozofii, religii, sztuki, historii,
archeologii, językoznawstwa, medycyny, jogi czy astronomii. Tutaj jest już
drożej, ale i tak nie sposób wyjść z Motilala bez kilkuset rupii w portfelu.
Jeśli zaś chodzi o wydawnictwa bardzo lubię Sahitya Akademi (głównie literatura
piękna indyjska), Katha (przekłady angielskie z pozostałych języków
indyjskich), Kali for Women (głownie książki feministyczne), Penguin Books
India (literatura piękna i popularnonaukowa), Rupa (poezja i proza indyjska w
przekładach), Orient Blakswan (kiedyś Orient Longman, książki
popularnonaukowe), Rajpal (literatura hindi w oryginale), a także Oxford i
Cambridge, których książki na temat subkontynentu indyjskiego często dostępne
są jedynie w Indiach.
Tęsknię za indyjskimi
księgarniami, za atmosferą tamtejszych zakupów, za tym, że nigdy nie martwiłam
się przy tym o pieniądze. Spędzałam godziny na oglądaniu, wdychaniu farby
drukarskiej i zastanawianiu się, którą książkę przeczytam jako pierwszą. Na
moich półkach znalazły się przede wszystkim indyjskie powieści, opowiadania i
poezja, ale też mnóstwo książek na temat językoznawstwa, religii, sztuki,
kuchni azjatyckiej czy interesującej mnie sytuacji kobiet w Indiach. Kupowałam
też książki o Pakistanie czy Afganistanie, w Polsce nie do zdobycia. Pojawiły
się także słowniki, bez których jako indianistka nie mogłam się obejść.
Marqueza zaś przeczytałam dopiero pod koniec mojego pobytu w Indiach. Bardzo mi
się podobał.
Katarzyna Poleszak
Jej! Zupełnie inne Indie niż mi znane. Ja głównie znam wieś i biedę. W księgarni byłem może raz.
OdpowiedzUsuńRównież podejście do książek inne, ja biorę ze sobą w podróż kilkaset książek, również o odwiedzanym kraju, l, ale jaoo ebookie:). No i uczenie się języków z podręczników jest mi obce...