TRANSLATOR

Z cyklu: Stypendium w Indiach cz.4 / Opowiada Katarzyna Poleszak

Poszukiwania mieszkania nie zajęły mi i moim polskim koleżankom dużo czasu, ale żeby je znaleźć musiałyśmy wyprowadzić się z położonego na południu Delhi Youth Hostelu. Na osiedla ulokowane w pobliżu uniwersytetu miałyśmy bliżej z Majnu ka Tila, tybetańskiej kolonii położonej w północnym Delhi. Jest to nad wyraz urokliwe miejsce, pełne malutkich zadbanych hotelików i restauracji serwujących przepyszne tybetańskie dania. Zadbane i dosyć czyste, pełne odświętnej atmosfery, tworzy zupełnie inny świat, swoistą enklawę spokoju z dala od zgiełku kilkunastomilionowego miasta. 
 budgettraveller.org.jpg

Majnu ka Tila, zwana inaczej New Aruna Nagar, powstała w 1959 roku, kiedy to Dalajlama opuścił Tybet i osiadł w Dharamsali w indyjskich Himalajach, będącą po dziś dzień siedzibą Tybetańskiego Rządu na Uchodźstwie. Rząd Indii w 1960 roku oddał tereny położone na brzegu Jamuny w ręce wciąż napływających uchodźców. Dziś jest domem dla drugiego pokolenia uchodźców tybetańskich i nazywana jest potocznie "małym Tybetem". Liczy ok. 2500 mieszkańców (w tym ok. 380 rodzin) o silnej identyfikacji etnicznej. Status prawny dzielnicy wciąż jednak pozostaje nieuregulowany, jej mieszkańcom kilkakrotnie grożono eksmisją, a w 2013 roku częściowo została zalana przez Jamunę. W marcu 2103 roku rząd delhijski umieścił status polityczno-prawny dzielnicy na liście swoich priorytetowych spraw do uregulowania.

Zawsze miałam wrażenie, że temperatura w Majnu ka Tili spada o kilka stopni, aby ukoić i tak już udręczonych swoją sytuacją uchodźców. Tragicznych losów mieszkańców dzielnicy nie sposób jednak wyczytać z ich twarzy. Bije od nich wewnętrzna harmonia, spokój i równowaga, a także ogromna pokora, wyraz pogodzenia się z losem. Nie są oni jednak pozbawieni godności. Ich postawę cechuję pewna dystynkcja, opanowanie, szlachetność. Tej dostojności nie zakłócają ani kolorowe chuba (czyt. ćuba, suknie noszone przez tybetańskie kobiety), ani borodowe i pomarańczowe mnisie szaty. Hoteliki czy pensjonaty witają nas fotografiami uśmiechniętego Dalajlamy, otoczonymi zdjęciami Lhasy, stolicy Tybetu. Pokoje w hotelach są może małe, ale czyściutkie i pachnące, bez śladu karaluchów, a przede wszystkim tanie! Jedyny brzydki zapach jaki może się pojawić przy otwieraniu hotelowych okien, pochodzi z przepływającej nieopodal rzeki Jamuny. 
demotix.com.jpg
flickr.com.jpg

Tybetańczycy w większości są buddystami o wielowiekowej kulturze i bogatej tradycji, co ma swoje odbicie na uliczkach Majnu ka Tili. Tybetańskie kramy pełne są przepięknej unikatowej srebrnej biżuterii, stylizowanej broni, tradycyjnych wyrobów tekstylnych, dywanów, młynków modlitewnych, różańców wykonanych z półszlachetnych kamieni, figurek tybetańskich bóstw czy słynnych mis wydających charakterystyczny głęboki dźwięk stosowanych w medytacji, relaksacji czy naturoterapii. Tutaj też można spróbować tradycyjnej tybetańskiej herbaty z jaczym masłem i solą (mnie nie smakowała) i popatrzeć na Tybetańczyków grających w carrom (czyt. karrom, rodzaj bardzo popularnej na całym Półwyspie Indyjskim, jak również w Chinach i na Sri Lance, gry bilardowej, rozgrywanej na kwadratowym bilardowym stole, polegającej na wbijaniu przez zawodnika wszystkich drewnianych krążków swojego koloru do łuz, zanim przeciwnik wbije swoje). W dzielnicy mieści się także mały klasztor i świątynia buddyjska. Warto też zajrzeć do księgarni, gdzie znajdziemy książki poświęcone filozofii buddyjskiej, historii Tybetu czy teksty Dalajlamy. 
hindustantimes.com.JPG

Tybetańczycy prowadzą hotele, pensjonaty oraz restauracje i to pozostaje głównym źródłem ich dochodów. Prowadzą również biura podróży i kafejki internetowe. Zajmują się także wynajmem domów i mieszkań. Bardzo popularne wśród tubylców i turystów są także usługi lecznicze z zakresu medycyny naturalnej, ziołolecznictwo, masaże. Dużym powodzeniem cieszą się też gabinety astrologiczne.

Kiedy po całym dniu bezowocnych poszukiwań, wykończone, złe i głodne przekraczałyśmy bramę dzielnicy, nasze emocje opadały a umysły spowijała cisza. Zapominałyśmy o tym, że nie jesteśmy wegetariankami nie jedzącymi cebuli i czosnku (w niektórych oglądanych przez nas mieszkaniach nie można było także gotować jajek), i Induskami, które muszą wracać do domu przed 20-tą. Tutaj nie miało to już znaczenia. Udawałyśmy się do hotelu na szybki prysznic i odświeżone szłyśmy na kolację. Często do późna w nocy siedziałyśmy na tarasie restauracji i snułyśmy plany na następny dzień. Kiedy wszystkie znalazłyśmy już wymarzone mieszkania, z łezką w oku wyprowadzałam się z tybetańskiej dzielnicy. Później będę tu często wracać. Nigdzie indziej pierożki momo nie smakują tak dobrze, a thukpa (rodzaj tybetańskiego rosołu z kawałkami kurczaka, warzywami i pysznym makaronem) nie ma sobie równych. Dolary lub euro można tu wymienić po znacznie korzystniejszym kursie, a sam widok szczęśliwych pełnych spokoju twarzy sprawia, że można zapomnieć o osobistych niepowodzeniach. I po latach wspominać Majnu ka Tilę z ogromnym sentymentem.
fotonix.wordpress.com.jpg
 majnutillahotel.blogspot.com.jpg
nrw.nl.png




Katarzyna Poleszak




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz