Poszukiwania mieszkania nie
zajęły mi i moim polskim koleżankom dużo czasu, ale żeby je znaleźć musiałyśmy
wyprowadzić się z położonego na południu Delhi Youth Hostelu. Na osiedla
ulokowane w pobliżu uniwersytetu miałyśmy bliżej z Majnu ka Tila, tybetańskiej
kolonii położonej w północnym Delhi. Jest to nad wyraz urokliwe miejsce, pełne
malutkich zadbanych hotelików i restauracji serwujących przepyszne tybetańskie
dania. Zadbane i dosyć czyste, pełne odświętnej atmosfery, tworzy zupełnie inny
świat, swoistą enklawę spokoju z dala od zgiełku kilkunastomilionowego miasta.
budgettraveller.org.jpg
Majnu ka Tila, zwana inaczej New
Aruna Nagar, powstała w 1959 roku, kiedy to Dalajlama opuścił Tybet i osiadł w
Dharamsali w indyjskich Himalajach, będącą po dziś dzień siedzibą Tybetańskiego
Rządu na Uchodźstwie. Rząd Indii w 1960 roku oddał tereny położone na brzegu
Jamuny w ręce wciąż napływających uchodźców. Dziś jest domem dla drugiego
pokolenia uchodźców tybetańskich i nazywana jest potocznie "małym
Tybetem". Liczy ok. 2500 mieszkańców (w tym ok. 380 rodzin) o silnej
identyfikacji etnicznej. Status prawny dzielnicy wciąż jednak pozostaje
nieuregulowany, jej mieszkańcom kilkakrotnie grożono eksmisją, a w 2013 roku
częściowo została zalana przez Jamunę. W marcu 2103 roku rząd delhijski
umieścił status polityczno-prawny dzielnicy na liście swoich priorytetowych
spraw do uregulowania.
Zawsze miałam wrażenie, że
temperatura w Majnu ka Tili spada o kilka stopni, aby ukoić i tak już
udręczonych swoją sytuacją uchodźców. Tragicznych losów mieszkańców dzielnicy
nie sposób jednak wyczytać z ich twarzy. Bije od nich wewnętrzna harmonia,
spokój i równowaga, a także ogromna pokora, wyraz pogodzenia się z losem. Nie
są oni jednak pozbawieni godności. Ich postawę cechuję pewna dystynkcja,
opanowanie, szlachetność. Tej dostojności nie zakłócają ani kolorowe chuba
(czyt. ćuba, suknie noszone przez tybetańskie kobiety), ani borodowe i
pomarańczowe mnisie szaty. Hoteliki czy pensjonaty witają nas fotografiami
uśmiechniętego Dalajlamy, otoczonymi zdjęciami Lhasy, stolicy Tybetu. Pokoje w
hotelach są może małe, ale czyściutkie i pachnące, bez śladu karaluchów, a
przede wszystkim tanie! Jedyny brzydki zapach jaki może się pojawić przy
otwieraniu hotelowych okien, pochodzi z przepływającej nieopodal rzeki Jamuny.
demotix.com.jpg
flickr.com.jpg
Tybetańczycy w większości są
buddystami o wielowiekowej kulturze i bogatej tradycji, co ma swoje odbicie na
uliczkach Majnu ka Tili. Tybetańskie kramy pełne są przepięknej unikatowej
srebrnej biżuterii, stylizowanej broni, tradycyjnych wyrobów tekstylnych,
dywanów, młynków modlitewnych, różańców wykonanych z półszlachetnych kamieni,
figurek tybetańskich bóstw czy słynnych mis wydających charakterystyczny głęboki
dźwięk stosowanych w medytacji, relaksacji czy naturoterapii. Tutaj też można
spróbować tradycyjnej tybetańskiej herbaty z jaczym masłem i solą (mnie nie
smakowała) i popatrzeć na Tybetańczyków grających w carrom (czyt. karrom,
rodzaj bardzo popularnej na całym Półwyspie Indyjskim, jak również w Chinach i na
Sri Lance, gry bilardowej, rozgrywanej na kwadratowym bilardowym stole,
polegającej na wbijaniu przez zawodnika wszystkich drewnianych krążków swojego
koloru do łuz, zanim przeciwnik wbije swoje). W dzielnicy mieści się także mały
klasztor i świątynia buddyjska. Warto też zajrzeć do księgarni, gdzie
znajdziemy książki poświęcone filozofii buddyjskiej, historii Tybetu czy teksty
Dalajlamy.
hindustantimes.com.JPG
Tybetańczycy prowadzą hotele,
pensjonaty oraz restauracje i to pozostaje głównym źródłem ich dochodów.
Prowadzą również biura podróży i kafejki internetowe. Zajmują się także
wynajmem domów i mieszkań. Bardzo popularne wśród tubylców i turystów są także
usługi lecznicze z zakresu medycyny naturalnej, ziołolecznictwo, masaże. Dużym
powodzeniem cieszą się też gabinety astrologiczne.
Kiedy po całym dniu bezowocnych
poszukiwań, wykończone, złe i głodne przekraczałyśmy bramę dzielnicy, nasze
emocje opadały a umysły spowijała cisza. Zapominałyśmy o tym, że nie jesteśmy wegetariankami
nie jedzącymi cebuli i czosnku (w niektórych oglądanych przez nas mieszkaniach
nie można było także gotować jajek), i Induskami, które muszą wracać do domu
przed 20-tą. Tutaj nie miało to już znaczenia. Udawałyśmy się do hotelu na
szybki prysznic i odświeżone szłyśmy na kolację. Często do późna w nocy
siedziałyśmy na tarasie restauracji i snułyśmy plany na następny dzień. Kiedy
wszystkie znalazłyśmy już wymarzone mieszkania, z łezką w oku wyprowadzałam się
z tybetańskiej dzielnicy. Później będę tu często wracać. Nigdzie indziej
pierożki momo nie smakują tak dobrze, a thukpa (rodzaj tybetańskiego rosołu z
kawałkami kurczaka, warzywami i pysznym makaronem) nie ma sobie równych. Dolary
lub euro można tu wymienić po znacznie korzystniejszym kursie, a sam widok
szczęśliwych pełnych spokoju twarzy sprawia, że można zapomnieć o osobistych
niepowodzeniach. I po latach wspominać Majnu ka Tilę z ogromnym sentymentem.
fotonix.wordpress.com.jpg
majnutillahotel.blogspot.com.jpg
nrw.nl.png
Katarzyna Poleszak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz